1. ŚMIERĆ WINSTONA


Lara siedziała sobie w swoim domku. A raczej w rezydencji. Osiemdziesiąt pokoi, osiemdziesiąt drzwi, osiemdziesiąt lekkostrawnych dań na stole w jej salonie podanych przez Winstona — Lokaja. 
Najlepszego kamerdynera.
I siedziała ona…. Lara. 
Siedziała Lara przy stole i zajadała…

…jedną z tychże lekkostrawnych potraw. Lekko je stawiając, bo jakby je stawiała ciężko, to ich istnienie straciłoby wszelaki sens, wytarła usta ręką. Chciała już wstawać od stołu, kiedy nagle jej najlepszy kamerdyner-nie-ona odezwał się do niej.
— Dlaczegóż to panienka nie skorzysta z niesamowitych właściwości serwetki i wytrze nią usta?
— Jakbyś mi ją podał, to bym skorzystała.
Chwila milczenia.
— Serwetnik stoi na przeciwko pani — powiedział oschle, lekko oburzony. Winston. Nie Serwetnik.
— Ale jest pusty — stwierdziła równie oschle Croft. Serwetnik był pusty. Nie Winston.
— To niech panienka wytrze usta Serwetnikiem.
Lara chwyciła Serwetnik i…

…wyskoczyła z niego mała żmija. Nie Winston, choć podobieństwo było niesamowite, i w pierwszej chwili Lara nie zorientowała się, że to nie najlepszy-kamerdyner-nie-ona, lecz ona, to znaczy żmija. Oczywiście wzięła nóż, którym przebiła gada. Gada zabiła Lara. Zawołała do Winstona:
— Chciałeś mnie zabić! Nigdy nie czepiałeś się, ze trawiąc lekko, nie ciężko lekkostrawne dania, nie używam serwetki!…

…i wyciągnęła szybko. Nawet bardzo szybko. Bo ona lubiła szybko; pistolet. Spod stołu. Jak sianko w Wielkanoc… nie! WRÓĆ! Sianko w Boże Narodzenie. Wyciągnęła, zrobiła Matrixa, strzeliła do najlepszego-kamerdynera-nie-jej.
Trafiła.
W bok go trafiła.
Bo Lara lubi w bok.
I lubi szybko.

Winston padł. Jak martwy padł. Ale Lara nie była pewna, czy był martwy, czy może padł z nudów. Sprawdziła, czy żył, a nie, czy padł — bo na pierwszy — nie drugi rzut oka widać już było że padł.
Nie żył. Lara zadowolona z siebie…

…pobiegła do sypialni. Biegła w pół, bo nie w ćwierć, ani nie w trzy czwarte — z ułamków była cienka. Choć gruba też mogła być. Jednak lepiej brzmi cienka, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że i tak wszyscy umrzemy. Ona w sumie też. Więc czemu pobiegła do sypialni, skoro i tak umrze, jak wszyscy? Może chciała zmienić bieg wszechświata, załamać dziurę czasoprzestrzenną i sprawić, że w jej domu roiłoby się od różowych, słodkich króliczków? Tak czy inaczej — dobiegła w liczbę całkowitą. W sypialni nie było nikogo. Nikt wyszedł po bułki. Za to Zip był. Na łóżku skakał.
— Dlaczego skaczesz po moim łóżku?
— Bo to fajna zabawa! Przyłączysz się?!
I się przyłączyła. I tak skakali. I Zip zeskoczył z łóżka. Zmęczył się.
— Idę poprosić Winstona o szklankę wody.
— NIE!
— Dlaczego?
— BO… on… padł.     
— Padł?
— Tak. Ze zmęczenia. Bidulek, wsadzał dziś rano wszystkie serwetki do Serwetnika.
Zip spojrzał się ze zdziwieniem na Larę, po czym…

...po spojrzeniu ze zdziwieniem na Larę wyminął ją i poszedł, wychodząc z pokoju, do Winstona. Zobaczył go padniętego. Nie padniętego-zmęczonego, ale padniętego tak na bęc. Tak na ziemię… Było to pospolite padnięcie. Zip spojrzał na Winstona i przeraził się. Bo nie oddychał… Znaczy lokajo-kamerdyner-profesjonalny-nie-ona nie oddychał.
Znaczy nie żył. 
Bo padł.

Zip wystraszył się, zobaczył na ziemi obok leżący serwetnik. Zaskoczony krzyknął:
— LARA!
Lara zeszła. Po schodach schodziła, bo nie miała windy.
— Co?  odpowiedziała, pytając.
 Serwetnik zabił Winstona!
Ale Lara nie zareagowała… Pomyślała, że nie ma normalnych znajomych, ale za to ma łzy w oczach. Z wyrzutem krzyknęła wściekła Zipowi w twarz. Mogła w coś innego, ale wybrała twarz.
 DLACZEGO JA NIE MAM NORMALNYCH ZNAJOMYCH!?
I uciekła z domu. Postanowiła pójść...

…do jakiegokolwiek najbliższego klubu, aby się odprężyć.

Najbliższym klubem był Emoland. Aby tam wejść, trzeba było być odpowiednio ubranym i uczesanym, Lara musiała więc w nocy przeprowadzić ofensywę na własny dom w celu zdobycia karty kredytowej. Gdy już to zrobiła, po odwiedzeniu paru sklepów z ciuchami, pasmanterii, drogerii oraz fryzjera, wyszła zupełnie odmieniona: miała na sobie gdzienie poprute oraz porozcinane dżinsy, rękawiczki w czerwono-czarne paski, wysokie buty z czaszkami oraz spódnicę w filetowo-czarną kratę. Trudno powiedzieć, co działo się na jej głowie: włosy miała krótsze i czarne; najwyraźniej ktoś prasował je żelazkiem, bo przedziałek był na boku i włosy opadały jej na lewe oko. Niby szczęśliwa, ale załamana jak na emo przystało Lara weszła do klubu, lamentując głośno:
Moje życie jest bez sensu, nikt mnie nie rozumie.
Nagle spotkała… 

…pewną emopaczkę, która wcinała żelki na potęgę.

Podeszła i wyrwała im paczkę z rąk, bo oni mieli ręce, bo musieli w czymś trzymać żelki. Lara zdenerwowała się, bo zjedli już wszystkie czerwone, a Lara bardzo lubiła czerwone. Zdziwieni emo wyrwali jej paczkę z rąk i schowali, bo by im ją zabrała, a oni by tego nie znieśli…

…bo nie byli kurami. Kury znoszą. Chociaż nie żelki, ale nadal jest to znoszenie. Jednak, jakby kury znosiły żelki, to by było fajnie. Ba! Byłoby świetnie. Ale że kury nie są emo, to ich tam nie było. W każdym razie emopaczka zabrała Larze żelki. Paczkę żelek.
 Dajcie mi te żelki!
 Nie. Nie rozumiesz nas!  krzykły żelki.
— Dam wam żyletki świecące w ciemności!  odkrzykła Lara.
 Pójdźcie na taki układ… żyletki świecące w ciemności pewnie zostawiają ślady na krwi… która potem też świeci…  emopaczka zachęcała żelki.
 No dobra.

Emo szczęśliwie zdołowani wręczyli Larce żelki. Ta odeszła, odchodząc postrzeżenie niepostrzeżona przez emo. Nim się spostrzegli, Croft odeszła.
 A żyletki?  zapytali chórkiem.  Jak zwykle nikt nas nie kocha. Nikt nas nie rozumie. I zawsze nabieramy się na te świecące żyletki  stwierdzili zrezygnowani.
Każdy poszedł do jednego kąta. A że emo było pięciu, a kątów cztery, to jeden umarł. Jeden emo. Kąty nie umierają. Przynajmniej ja nie znam takich przypadków. Tymczasem Lara…

…i piszący to opowiadanie odpieprzyli się od emo.
Lara stwierdziła, że nie przepada za emo, bo zjedli jej czerwone żelki. Jej życie straciło bez nich sens, chociaż nie czuła już sensu wcześniej, to teraz jeszcze bardziej. To znaczy, bez żelków. Choć emo, gdy już ich poznała, uznała, że tez nie są tacy źli. Przynajmniej stanowili jakąś odmianę od przebiegłych, egoistycznych ludzi, jakich do tej pory spotykała. Jednak nie wiedziała, co dalej ze sobą począć. W jej domu szalał zabójczy Serwetnik. Lokajo-kamerdyner-profesjonalny-nie-ona padł. Nie żył. Na dodatek nie miał normalnych znajomych. ONA nie miała normalnych znajomych i czerwonych żelków też nie miała!
Zrobiło jej się żal. I Winstona. 
I żelków. 
I emo

Miała wyrzuty sumienia, że im nie dała tych żyletek.
Weszła do najbliższej kafejki, ale na aukcji Allegro nie było żadnej święcącej żyletki. Pomyślała: świat jest okrutny!
Lara pomyślała. Nie żyletka. Choć w sumie po tej przygodzie z emo jakoś czuła się bardziej zżyta z żyletkami. I jeszcze myśl świat jest okrutny! sprawiła, że poczuła się jeszcze bardziej zżyta z emo. Świat nie rozumie, że emo potrzebują świecących żyletek!

Stwierdziła też, że nienormalni ludzie mają większą siłę przebicia niż ludzie normalni. Postanowiła wszystkich swoich nienormalnych znajomych namówić, by poprali emo. By firmy zaczęły produkować świecące żyletki. I więcej czerwonych żelków! Sama już sie zmieniła. Teraz powinna zmienić innych. Zaczęła od…

…wykręcenia. Telefonu. A raczej numeru w telefonie. Wystukania numeru, bo był to telefon komórkowy i kręcić numeru się w nim nie dało. Zadzwoniła więc do…

CDN