1. KASA, SŁAWA I PIEROGI




Płynął.
Przez morze.
Piękny, potężny, mroczny statek pruł wody morskie. Na czubku statku… na rufie… dziobie… czy jak to się tam zwie… stał najwspanialszy kapitan wśród wszystkich piratów.
— Do stu beczek kolęd w przebieralni, gdzie jest ta cholerna fontanna młodości?
— Na wyspie, kapitanie — odparł Jackowi Jack. Jacków na statku Jacka było z piętnastu. 
— Tyle to ja sam wiem.
— Kapitanie, coś się wyłania z wody! — odparł Jack stojący na bocianim gnieździe, po czym chwycił za pojawioną się znikąd butelką rumu. Wziął z niej kilka łyków. A z wody faktycznie coś się wyłoniło. Okazało się to być Winstonem. Lokajo-kamerdyner-profesjonalny-nie-ona-który-padł-ale-żył-i-założył-organizację-padniętych-ale-żywych-w-skrócie-OPAŻ nie był sam. Było z nim wielu ludzi, a także przedmiotów, które wystawały mu z kieszeni. Okulary Alistera, ziemniaki, kiełbaski... Otóż z wody wyłoniła się cała Organizacja Padniętych Ale Żywych. W skrócie: OPAŻ. Na ten widok Jack Wróbel Sparrow…

Wydał z siebie odgłos przeciwny do cichego szeptania.
 Ja znam tego gościa!
Wtedy Jack z całą swoją załogą Jacków zatrzymali statek, rzucając kotwicę za burtę. A za burtą płynęły sobie niewinnie kaczki… kilka kaczek płynęło i jedna dostała kotwicą w łebek. I umarła. I chyba trafiłaby do OPAŻ-a, ale nikt jej tam nie chciał, więc poszła na dno i Polska się ucieszyła.
Na statek weszli wszyscy z organizacji OPAŻ’a.
— Nie, nie. STOP! — krzyknęła Lilka. — Skróty odmienia się z dywizem, nie z apostrofem!
Na statek weszli więc wszyscy z organizacji OPAŻ-a.
— Nie, nie. STOP! — krzyknął Jack.
— Co znowu? — mruknął zniecierpliwiony Winston.
— Wy nie wejdziecie na ten statek!
Wszyscy spojrzeli na niego dziwnie.
— Co najwyżej jak wam pozwolę, to możecie wejść na pokład. Ale nie ważcie się wchodzić na statek.

I wszyscy z OPAŻ-a weszli na pokład. A byli tam: Winston, Serwetnik, Larson i Bond. James Bond. I okulary Alistera, które padły-i-nie-żyły, jednak Winston bardzo chciał je mieć w organizacji. Gdzie więc była reszta?
— eee… jaka reszta? Dałaś mi tylko dwanaście złotych. — Zauważyła Lilka do Mustelki, ale nie zauważyła do niej, tylko powiedziała. Powiedziała, zauważając. Tak konkretnie.
— Nie, nie. Oni pytają, gdzie jest reszta ekipy… No Lara, Kurt, Toby, Karel, Paryż, Britney, Guma Britney, Alister… no.
A byli oni…

A byli oni… dobre pytanie.
¯\_()_/¯
Wracając więc do Jacusia Jacykowa… nie… jak mu tam było… Wróbel… zatem wracając do Wróbla Jacykowa tudzież Jacykowa Wróbla:
— Gdzie płyniecie? — zagadał Bond. James Bond.
— Tam, gdzie cię strząsną, nie wmieszają.
— Jakaś tajna sprawa? Ukrywasz coś przede mną?! Zaraz zwołam posiłki i…
— A zwołuj, zwołuj. Głodny jestem.
James nie wytrzymał tego rozluźnionego napięcia i wyskoczył za burtę. Utopił się. I teraz był padnięty-ale-już-nie-żywy-bo-utopiony, więc nie mógł dłużej należeć do organizacji OPAŻ.
— No cholera, przez ciebie, Jacyków, straciłem członka! — wrzasnął lokajo-kamerdyner-profe… Winston.
— Jack. Jack Sparrow. Kapitan Białego Koralika. I o ile się nie mylę, nie oferuję kastrowania za darmo. Ba, nawet za pieniądze nie oferuję. Mogę ci co najwyżej dać trochę rumu. 
Winston parsknął. Kiedy wykonywał tę skomplikowaną czynność, coś wyłoniło się zza burty.
— Och, członek wrócił! — uradowany lokajo-kamerdyner-profesjonalny-nie-ona-który-padł-ale-żył-i-założył-organizację-padniętych-ale-żywych-oraz-stracił-członka uradował się wielce, po czym tę radość stracił. — Łee, to tylko Lara.
— Lara? Gołąbeczko, a co ty tu robisz?
— Wiem, gdzie znajdziecie Fontannę Młodości!
— Tak?
— No, prawie. Coś podobnego. Musimy płynąć do Nepalu, tam jest portal, jest Anderłorld i w nim jest taki niebieski płyn, który daje ci życie wieczne.
— Ale… – zaczął Jack Sparrow aka Jacyków Wróbel… 

— TAK! — Przerywując Jackowi, krzyknął z oddali Toby Gard. — Anderłorld jest fajny!
— No. To jedziemy — odpadła zaangażowana Lara. A jak Lara jest zaangażowanie zaangażowana, to nikt nic nie ma do gadania. Bo jak gada, to potem zostaje padnięty-ale-martwy. Na amen.
Larson coś o tym wiedział.  

No więc Lara zaangażująco-zaangażowana odpadła. Wypadła. Za burtę. Wyrzucili ją, bo nie chcieli powtarzać Anderłorldu, a szczególnie nie chciał powtarzać go Winston, bo potem brzydkie rzeczy działy się z Croft Manorem i Larą. No ale Lara pływać umiała, więc postanowiła popłynąć za statkiem.

Przenieśmy się teraz do Los Angeles, gdzie niedawno odkryty model robi międzynarodową karierę na terenie Stanów Zjednoczonych. Alister Fletcher zostało odkryty przez rodzinę Forresterów. Stworzyli dla niego super hiper mega szmega specjalną kolekcję damską, którą Fletcher prezentuje na wybiegach. Magazyny modowe rozpisują się o tym odkryciu.

— Tęsknię.
— Za czym ty tęsknisz? Masz wszystko. Masz kasę i sławę… i… kasę. No i sławę.
— Za przyjaciółmi tęsknię — stwierdził smętnie Alister. —  Iza moją niedoszłą miłością.
— No to nie ma za czym tęsknić. Twoi przyjaciele, kasa, i twoja miłość, sława, są z tobą!
— NIE ROZUMIESZ MNIE! — I Alister rzucił się na Ridża.
I go zabił.
Od rzutu.
Odrzutem od rzutu go zabił z wyrzutu, a potem uciekł do Surrey, do EmoKlubu. A Ridż później powstał z martwych. Bodajże w dziewięć tysięcznym pięćset pięćdziesiątym drugim odcinku. Tymczasem Kurtis, Britney, Zip i Paris Hilton aka Paryż…

byli na podwójnej randce w ciemno. Bo w tej restauracji było ciemno i była to randka. Podwójna. Zip i Paryż zamówili paryskie pierogi. I na tych pierogach były wygrawerowane takie małe wieże ajfla. A Kurtis zamówił dla Britnej… 

chińszczyznę. Danie było perfekcyjnie podane na półmisku, wyglądem przypominało papkę zmieszanego z makaronem ryżu i dekoracyjne elementy bambusa, który pachniał raczej waniliowo. Danie mogłoby podlegać wielu wątpliwościom, tak samo z resztą jak podejrzany skośnooki kucharzokelner, który w rzeczywistości był bardziej Afrykański niż Azjatycki, aczkolwiek krzyżówka Japonki i rudego Murzyna miały prawo budzić kontrowersje i pozostawiać wiele do życzenia w kwestii chińskich dań. Tym bardziej, że kucharz mówił jeszcze po Arabsku i czepiał się, że ani Britney, ani Paryż nie miały na sobie czadoru.

Przypomniała mi się teraz dosyć nietypowa anegdota o miłości i kuchni, zatem ją zapodam. Pewnej kobiecie kiedyś na wojnie w Wietnamie zginął wybranek serca. Wdowa z dziećmi bardzo ubolewały nad stratą gospodarza, wiadomo też, jak podczas wojny wygląda sprawa z korespondencją, listy się gubią, paczki dochodzą spóźnione. Pewnego dnia ta oto żona i te jej oto dzieci otrzymały paczkę z zagranicy, niepodpisaną. Proszek był tam w dość eleganckim naczyniu, wszyscy byli święcie przekonani, że to zupa, bo panowała wówczas bieda, a rodzina ze Stanów przysłała co jakiś czas dania w proszkach. Żona ugotowała tę zupę, podała dzieciom, sama zjadła z eleganckiego naczynia. Bardzo im ta potrawka smakowała, po czym przyszedł spóźniony z Wietnamu list do żony z informacją, że w paczce znajdują się prochy zmarłego męża, który wcześniej umarł i chciał zostać pochowany w ojczyźnie.
Taka oto anegdotka.
Smacznego.

Wracając do chińszczyzny podanej Britney przez japońskiego Murzyna. Britney bardzo podobał się ten azjatycki, rudowłosy Murzyn i chciała…