Płynął.
Przez
morze.
Piękny,
potężny, mroczny statek pruł wody morskie. Na czubku statku… na rufie… dziobie…
czy jak to się tam zwie… stał najwspanialszy kapitan wśród wszystkich piratów.
— Do stu
beczek kolęd w przebieralni, gdzie jest ta cholerna fontanna młodości?
— Na
wyspie, kapitanie — odparł Jackowi Jack. Jacków na statku Jacka było z
piętnastu.
— Tyle to
ja sam wiem.
— Kapitanie,
coś się wyłania z wody! — odparł Jack stojący na bocianim gnieździe, po czym
chwycił za pojawioną się znikąd butelką rumu. Wziął z niej kilka łyków. A
z wody faktycznie coś się wyłoniło. Okazało się to być Winstonem.
Lokajo-kamerdyner-profesjonalny-nie-ona-który-padł-ale-żył-i-założył-organizację-padniętych-ale-żywych-w-skrócie-OPAŻ
nie był sam. Było z nim wielu ludzi, a także przedmiotów, które wystawały mu z
kieszeni. Okulary Alistera, ziemniaki, kiełbaski... Otóż z wody wyłoniła się
cała Organizacja Padniętych Ale Żywych. W skrócie: OPAŻ. Na ten widok Jack Wróbel Sparrow…
Wydał z
siebie odgłos przeciwny do cichego szeptania.
— Ja znam tego gościa!
Wtedy Jack
z całą swoją załogą Jacków zatrzymali statek, rzucając kotwicę za burtę. A za
burtą płynęły sobie niewinnie kaczki… kilka kaczek płynęło i jedna dostała
kotwicą w łebek. I umarła. I chyba trafiłaby do OPAŻ-a, ale nikt jej tam nie chciał, więc poszła na dno i Polska
się ucieszyła.
Na statek
weszli wszyscy z organizacji OPAŻ’a.
— Nie, nie.
STOP! — krzyknęła Lilka. — Skróty odmienia się z dywizem, nie z apostrofem!
Na statek
weszli więc wszyscy z organizacji OPAŻ-a.
— Nie, nie.
STOP! — krzyknął Jack.
— Co znowu?
— mruknął zniecierpliwiony Winston.
— Wy nie
wejdziecie na ten statek!
Wszyscy spojrzeli
na niego dziwnie.
— Co
najwyżej jak wam pozwolę, to możecie wejść na pokład. Ale nie ważcie się
wchodzić na statek.
I wszyscy z
OPAŻ-a weszli na pokład. A byli tam: Winston, Serwetnik, Larson i Bond.
James Bond. I okulary Alistera, które padły-i-nie-żyły, jednak Winston bardzo
chciał je mieć w organizacji. Gdzie więc była reszta?
— eee… jaka
reszta? Dałaś mi tylko dwanaście złotych. — Zauważyła Lilka do Mustelki, ale
nie zauważyła do niej, tylko powiedziała. Powiedziała, zauważając. Tak
konkretnie.
— Nie, nie.
Oni pytają, gdzie jest reszta ekipy… No Lara, Kurt, Toby, Karel, Paryż,
Britney, Guma Britney, Alister… no.
A byli oni…
A byli oni…
dobre pytanie.
¯\_(ツ)_/¯
Wracając więc
do Jacusia Jacykowa… nie… jak mu tam było… Wróbel… zatem wracając do Wróbla
Jacykowa tudzież Jacykowa Wróbla:
— Gdzie
płyniecie? — zagadał Bond. James Bond.
— Tam,
gdzie cię strząsną, nie wmieszają.
— Jakaś
tajna sprawa? Ukrywasz coś przede mną?! Zaraz zwołam posiłki i…
— A zwołuj,
zwołuj. Głodny jestem.
James nie
wytrzymał tego rozluźnionego napięcia i wyskoczył za burtę. Utopił się. I teraz
był padnięty-ale-już-nie-żywy-bo-utopiony, więc nie mógł dłużej należeć do
organizacji OPAŻ.
— No
cholera, przez ciebie, Jacyków, straciłem członka! — wrzasnął lokajo-kamerdyner-profe…
Winston.
— Jack.
Jack Sparrow. Kapitan Białego Koralika. I o ile się nie mylę, nie oferuję
kastrowania za darmo. Ba, nawet za pieniądze nie oferuję. Mogę ci co najwyżej
dać trochę rumu.
Winston
parsknął. Kiedy wykonywał tę skomplikowaną czynność, coś wyłoniło się zza
burty.
— Och,
członek wrócił! — uradowany
lokajo-kamerdyner-profesjonalny-nie-ona-który-padł-ale-żył-i-założył-organizację-padniętych-ale-żywych-oraz-stracił-członka
uradował się wielce, po czym tę radość stracił. — Łee, to tylko Lara.
— Lara?
Gołąbeczko, a co ty tu robisz?
— Wiem,
gdzie znajdziecie Fontannę Młodości!
— Tak?
— No,
prawie. Coś podobnego. Musimy płynąć do Nepalu, tam jest portal, jest
Anderłorld i w nim jest taki niebieski płyn, który daje ci życie wieczne.
— Ale… –
zaczął Jack Sparrow aka Jacyków Wróbel…
— TAK! — Przerywując
Jackowi, krzyknął z oddali Toby Gard. — Anderłorld jest fajny!
— No. To
jedziemy — odpadła zaangażowana Lara. A jak Lara jest zaangażowanie zaangażowana,
to nikt nic nie ma do gadania. Bo jak gada, to potem zostaje
padnięty-ale-martwy. Na amen.
Larson coś
o tym wiedział.
No więc
Lara zaangażująco-zaangażowana odpadła. Wypadła. Za burtę. Wyrzucili ją, bo nie
chcieli powtarzać Anderłorldu, a szczególnie nie chciał powtarzać go Winston,
bo potem brzydkie rzeczy działy się z Croft Manorem i Larą. No ale Lara pływać
umiała, więc postanowiła popłynąć za statkiem.
Przenieśmy
się teraz do Los Angeles, gdzie niedawno odkryty model robi międzynarodową
karierę na terenie Stanów Zjednoczonych. Alister Fletcher zostało odkryty przez
rodzinę Forresterów. Stworzyli dla niego super hiper mega szmega specjalną
kolekcję damską, którą Fletcher prezentuje na wybiegach. Magazyny modowe
rozpisują się o tym odkryciu.
— Tęsknię.
— Za czym
ty tęsknisz? Masz wszystko. Masz kasę i sławę… i… kasę. No i sławę.
— Za
przyjaciółmi tęsknię — stwierdził smętnie Alister. — Iza moją niedoszłą miłością.
— No to nie
ma za czym tęsknić. Twoi przyjaciele, kasa, i twoja miłość, sława, są z tobą!
— NIE
ROZUMIESZ MNIE! — I Alister rzucił się na Ridża.
I go zabił.
Od rzutu.
Odrzutem od
rzutu go zabił z wyrzutu, a potem uciekł do Surrey, do EmoKlubu. A Ridż później
powstał z martwych. Bodajże w dziewięć tysięcznym pięćset pięćdziesiątym drugim
odcinku. Tymczasem Kurtis, Britney, Zip i Paris Hilton aka Paryż…
…byli na podwójnej randce w ciemno. Bo w tej restauracji było
ciemno i była to randka. Podwójna. Zip i Paryż zamówili paryskie pierogi. I na
tych pierogach były wygrawerowane takie małe wieże ajfla. A Kurtis zamówił dla
Britnej…
… chińszczyznę. Danie było perfekcyjnie podane na półmisku,
wyglądem przypominało papkę zmieszanego z makaronem ryżu i dekoracyjne elementy
bambusa, który pachniał raczej waniliowo. Danie mogłoby podlegać wielu
wątpliwościom, tak samo z resztą jak podejrzany skośnooki kucharzokelner, który
w rzeczywistości był bardziej Afrykański niż Azjatycki, aczkolwiek krzyżówka Japonki
i rudego Murzyna miały prawo budzić kontrowersje i pozostawiać wiele do
życzenia w kwestii chińskich dań. Tym bardziej, że kucharz mówił jeszcze po
Arabsku i czepiał się, że ani Britney, ani Paryż nie miały na sobie czadoru.
Przypomniała
mi się teraz dosyć nietypowa anegdota o miłości i kuchni, zatem ją zapodam. Pewnej
kobiecie kiedyś na wojnie w Wietnamie zginął wybranek serca. Wdowa z dziećmi
bardzo ubolewały nad stratą gospodarza, wiadomo też, jak podczas wojny wygląda
sprawa z korespondencją, listy się gubią, paczki dochodzą spóźnione. Pewnego
dnia ta oto żona i te jej oto dzieci otrzymały paczkę z zagranicy, niepodpisaną.
Proszek był tam w dość eleganckim naczyniu, wszyscy byli święcie przekonani, że
to zupa, bo panowała wówczas bieda, a rodzina ze Stanów przysłała co jakiś czas
dania w proszkach. Żona ugotowała tę zupę, podała dzieciom, sama zjadła z
eleganckiego naczynia. Bardzo im ta potrawka smakowała, po czym przyszedł
spóźniony z Wietnamu list do żony z informacją, że w paczce znajdują się prochy
zmarłego męża, który wcześniej umarł i chciał zostać pochowany w ojczyźnie.
Taka oto
anegdotka.
Smacznego.
Wracając do
chińszczyzny podanej Britney przez japońskiego Murzyna. Britney bardzo podobał
się ten azjatycki, rudowłosy Murzyn i chciała…