6. SCHODY DZIDZIUSIA


W tym samym czasie Lara i Kurtis uznali, iż nie mają w sumie nic oryginalnego do roboty, bo wszystko wydarzyło się już w Sekond AprołczJednak po raz kolejny przyszła Lilka i im wytłumaczyła, że mają jechać do Arabii, bo tak jest w tym scenariuszu. Tym od Mustelki.
— A co mnie to obchodzi? — krzykła Lara. — Mi się podobała akcja z eSA! Zwłaszcza w łazience! I co?
— A to, że…

— A to, że to się skończyło. I proszę mnie nie denerwować, tylko już zasuwać pieszo na Arabię! 
Nagle do pokoju, czyli że na plan weszła Mustelka.

— Czemu na nich krzyczysz? — zapytała Asia Alę. 
Ala spojrzała na nią cynicznie. Chyba cynicznie. Ala rzadko tak patrzy i nie ma doświadczenia, więc nie wie, jak to się robi, więc inni mogą uznać, że to wcale nie było cynicznie. Więc lepiej to tu dopisać.
— Bo Alister ma krzywe zęby? — zapytał Kurtis.
— A. To wszystko wyjaśnia — zauważyła Mustelka, szybko dodając  to może jednak pojedźcie...?

<Lilka zbyt długo myślała nad tym swoim cynicznym patrzeniem i spóźniła się z odpowiedzią na wcześniejszą kwestię>
 … a to, że to się już skończyło! — zawołała nagle otrząśnięta z zamyślenia. — Poza tym ty tam nawet nie żyjesz! Przyczepcie się teraz do Mustelki!
— Ja tam nie żyję? — zapytał Kurtis. 
A Lara, wyobrażając sobie, że Kurtis nie żyje… że nie są razem, bo tylko on nie żyje, a ona żyje… I jeszcze Victoria, która była, a której nie ma, bo Kurtis umarł...
Lara zaczęła płakać. 


Lilka była już porządnie wkurzona, ale w sumie nikt tego nie zauważył, bo nie było po niej aż tak widać. Brak doświadczenia we wkurzaniu się. W ogóle brak doświadczenia w czymkolwiek. Chciała zauważyć, że Lara też nie żyła w jej eSA, ale darowała sobie te kwestię. To by i tak nie pomogło, a może byłoby i gorzej.

— Pojadę z wami do tej Arabii — stwierdziła Mustelka.
— Ekhm, no ale my… ja i ona… my… — Kurtis zaczął się plątać w słowach. Narobił słownych supełków, ale żadnej kokardki.
— Czuję się samotna. Zabierzcie mnie ze sobą… — Asia spojrzała na nich słodko. Nagle poczuła na swoim ramieniu mocny chwyt.
— Idziemy — skwitowała Lilka.
— Ale ja się czuję samooootna!
— Nie będziesz Larze Kurta podrywać!
— Ale ja nie…
— Cicho. Zaprowadzę cię do Alistera, on też się czuje samotny.
— O nieeee!
I Liliana z Mustelką poszły.
— No, wreszcie sami — stwierdził Kurt. Jednak jego stwierdzenie w następnej scenie okaże się fałszywe. Przybędzie...

...Paris. Tak, Paris. Pojawiła się nie wiadomo skąd. W sumie to wiadomo, bo przyszła. W ręce miała nóż, a w oczach żądzę mordu.
— Gdzie jest eLIeLIAenA 11-ście?!
— A co? — zapytał spokojnie Kurtis.
— Wszyscy mówią tylko o eSA!! Ja nie mogę nic stworzyć, kiedy jej opowiadanie krąży po internecie! Zdobędę hasło i usunę blogą…!
— NIEEEE!
Do pokoju wkroczył Alister. Przerażony żądzą zabijania Paryża natychmiast postanowił stanąć w obronie reżyserki. Rzucił się na dziką Paris, ale od razu też przybył Zip (przybył, jak to zwykle w takich opowiadaniach ktoś przebywa znienacka i wtedy jest niespodzianka i zaskoczenie. Tak samo zaskakująco przybył właśnie Zip). Biegł za Paris.
— PISZ PO MNIE!!! — krzyczał błagalnie. 
Spojrzał na swoją niepodważalną miłość życia z nożem w ręku. Znaczy… nóż miała miłość, a raczej Paryż, a nie Zip. Bo jakby Zip niespodziewanie przybył z nożem, to by było co najmniej dziwne.
— Nie! Ocalmy Lilkę!! — krzyczał Alister, unosząc ręce ku niebiosom. Nagle do pokoju wszedł…

...Toby Gard oburzony, iż Paryż usiłuje przejąć kontrolę nad serią Tomb Raider. Najpierw byli jacyś pieprzeni Amerykanie, później Chińczycy, a teraz pieprzony Paryż?
— To nie Paris! — zaczął tłumaczyć mu Zip. 
Toby odwrócił się w jego stronę i spojrzał mu podejrzliwie w oczy…
— W takim razie kto?
— No Llilka11! — oznajmił z wielką pewnością siebie.
Lilka już miała zaprzeczyć, ale Toby jej nie słuchał. Nie było odwrotu. Jego Liga Obrońców Jedynego Słusznego Tomb Raidera wstąpiła na plan zdjęciowy i zabrała Lilkę, skazując ją na dożywotnie odbugowywanie Angel of Darkness w ramach prac społecznych. Nie było wyjścia.


Kurtis i Lara stracili swojego reżysera, ale postanowili i tak pojechać do Arabii, gdyż Alister dał im znać, że komary coraz chętniej zajadają się ludzkością. To pewnie przez te powodzie.
Tymczasem Serwetnik wrócił z randki z Solniczk. Miał on…

…koszulę całą w szmince i w ogóle wyglądał na bardzo szczęśliwego. Wchodząc do Croft Manoru, minął smutnego Winstona, który siedział na schodach. A raczej na dupie siedział, chociaż schody też to były. Można więc śmiało powiedzieć, że Winston miał schody w dupie.
— Co RoBiSh? — zapytał Serwetnik lokajo-kamerdynera-profesjonalnego-nie-onej-który-padł-ale-żył-i-założył-organizację-padniętych-ale-żywych.
— Zakładam… — odpowiedział Winston. 
Obrażony był na Serwetnika, bo zazdrosny o Solniczkę. Nie dało się ukryć.
— BuTy?
— Nie. Organizację. — Winston nawet na niego nie patrzył. Patrzył na schody.
— Na ScHoDaCh?
— Nie — odpowiedział całkiem poważnie. — Na dupie. A czemu mówisz jak Pokeomonowe Emo? — zapytał dziadek, chociaż nie wiedział, że Serwetnik wcale nie mówił jak emo. Bo Serwetnik tylko pisał jak emo.
— Bo SoLnIcZkA jEsT eMo — odpowiedział Solniczek… znaczy… e… Serwetnik. I poszedł pod prysznic, wymijając lokaja na jego dupie. — A gDzIe Są WsZyScY?
— Lilka siedzi w pudle, Mustelka obraziła się na świat i poszła pisać nowy scenariusz na Od Tejl, Britney spłynła, Lara i Kurt polecieli do Arabii, a Zip i Paris poszli z powrotem do szpitala, bo Paris sobie nie radziła z jakimś rozpętywaniem. A Alister… e… ten to nie wiem gdzie jest.
— A tY zAkŁaDaSz? — upewnił się do końca Serwetnik.
Winston przytaknął.
— Tak. Organizację. Padniętych-Ale-Żywych. Chcesz się przyłączyć? — zapytał dzidziuś z nadzieją…

…eee… dziadziuś z nadzieją. Tak właśnie.

Serwetnik doszedł do winsoku, że nie chce, ale Winston zepchnął go ze schodka na schodek i zaczął krzyczeć, że i tak za późno i w ogóle to mhahahahaw!. Serwetnik właściwie też żył-ale-padł, tzn. padł-ale-żył, albo żył-mimo-że-nie-powinien — nie wiadomo dokładnie, badania nadal trwają. No cóż, wróćmy w takim razie do Lary i Kurta. Komary były wielkie. a czym się żywiły? A ropą. No co, nie mogą? Przecież te normalne komary żywią się ludzką krwią, to przecież ludzie gdzieś ropę mieć we krwi też muszą, bo jak się człowiek skaleczy, to jest ropa. To może komary potrzebują ropy, by żyć? To może te większe, bo są większe, potrzebują jej więcej? A we krwi jest jej za mało, to piją naftową i ubijają ludzi na deser i dla zabawy. Niezbadany jest świat.
...
I dajmy spokój emo!

— Zbadajmy ten świat! — powiedział Kurt, strzelając do jednego z komarów. 
Lara przytaknęła. Wzięła próbkę krwi trupa-komara-który-padł-ale-pewnie-nie-był-w-stowarzyszeniu. Bo kto by go tam chciał...
— Co robisz?
— Wezmę próbkę komara do analizy…
— Komu? — pytał dalej Kurt. 
Lara podrapała się po głowie, zginając rękę w łokciu.
— No jak to komu, przecież to jasne, że Zipowi.
— Ale on jest z Paryżem. W Paryżu. No… nie wiem, co oni robią po nocach, ale pewnie Zip jest gdzieś przy Paris… — sprecyzował swoją odpowiedź Trent.
— No to dam to do analizy Paryżowi.
— To ma sens.
Lara i Kurt wrócili do Surrey, oswajając i ujeżdżając jednego z komarów. W drzwiach swojej rezydencji zobaczyli…


CDN