2. ZAGADKA EDYPA


— Halo? — odpowiedział jej ten, do którego zadzwoniła. Widocznie coś on jadł, bo miał buzię, pełną na dodatek — jakby tego wszystkiego było mało… — pełną buzię miał czegoś.
 Kto tam ? — zapytała zdziwiona Lara, chociaż wiedziała, do kogo zadzwoniła. Nie poznała jednak jego buzi po głosie. Bo miał pełną. Od czegoś.
 A kto tam? — odpowiedział przekornie on. Bo był to on. Głos. 
Lara zastanowiła się. Dawno nie myślała o sobie w kategorii jak mam na imię. Dlatego zastanawianie się nad taką kwestią przyszło jej bardzo trudno. Wiedziała, jak ma na imię jej lokajo-kamerdyner-profesjonalny-nie-ona-który-padł. Wiedziała, że Zip ma ksywę nie inną niż Zip. Wiedziała, jak ma na imię ten, do którego dzwoniła, ale nie wiedziała zaś, jak ma na imię ten, który odebrał telefon. Ten głos. 
Po dość długim namyśle, kiedy śnieg zdążył spaść i stopić się trzy razy, Croft przypomniała sobie, co jest napisane na bramie głównej rezydencji. Widziała oczami wyobraźni, chociaż swoimi nie-wyobraźni oczami widziała lepiej. Widziała tymi więc oczami wielki napis: UWAGA, GROŹNY SERWETNIK. CROFT MANOR.
 Croft — odpowiedziała więc po krótkim namyśle.
 A, LARA! KOPE LAT!
 A ty kto?
 No ja.
 Czyli to ty? — pytała nadal, bo głos wciąż coś jadł i nie mogła go rozpoznać.
 No nie, moja babcia.
 Jesteś swoją babcią? To smutne… — odpowiedziała, przypominając sobie o swoim niedoszłym dziadku — Winstonie. Który padł. I już może go nigdy nie zobaczyć stojącego.
 To nie jest moja babcia. To sarkazm. — Głos okazał się być dość zirytowany, ale przynajmniej już niejedzący. Czyli zrozumiały. 
Larę olśniło.
 KURTIS! KOPE LAT! Co tam u ciebie?
 Jem żelki… — przyznał głos. Czyli Kurtis. 
Lara… 

…wpadła w furię. Kurtis miał żelki, a ona chciała żelki. Ale, wracając do wpadania, to wpadła w furię. Aż telefon jej wypadł, jak tam wpadła.
 Lara? …Lara…
Croft stała w furii. Nie była ta furia za głęboka. Jakoś się z niej wygrzebując, Lara zaczęła szukać telefonu. I znalazła. I przyłożyła. Do ucha. 
 JA-KCEM-ŻELKI.
 Bierz, nie krępuj się.
Milczenie w słuchawce.
 No i gdzie te żelki? — spytała po chwili. Lara. Słuchawka nie pytała, była zajęta. Dłubała w swoim wielodziurkowym nosie.
 No daję ci je.
 Aha. Ale przez te… Ej, słuchawko, nie dłub w nosie, to niegrzeczne!
Słuchawka, skrępowana, przestała.
 Przez te dziurki nie da rady wziąć — stwierdziła Larka.
 To wiesz co? — odparł Kurt.
 Co?
 Kocham cię!  

Lara załamała ręce. Ona w tej dramatycznej sytuacji, w której musiała zjeść żelki, aby uratować świat i siebie samą uratować też. Jako że była teraz emo i musiała jeść żelki, bo jak by ich nie zjadła, to musiałaby pociąć się różowymi żyletkami w króliczki… a te króliczki miałyby w łapkach żyletki, które byłyby w króliczki, które trzymałyby żyletki, które… HA! Te żyletki byłyby już wtedy w czaszki
W każdym razie Lara musiała zjeść żelki, a Kurtis jej z wyznaniem miłosnym wyskoczył! Lara pomyślała, że Trenta coś uderzyło. Zamilknęła. Ona. Bo Kurtis wyskoczył. Z wyznaniem, ale zawsze wyskoczył. A Lara wpadła. W furię. I chociaż ona jej troszkę przeszła, to Lara z niej nie wyszła, bo wpadła. Gdy się w coś wpadnie, to przeważnie trudno z tego wyjść. Więc na czym skończyłam…? Aha. Na tym, że zamilkła. I znów minęło troszkę czasu, zanim ponownie zabrała głos. Właściwie, to bardzo chciała go zabrać, ale nie zdążyła, bo Kurt ją ubiegł. Pierwszy go zabrał.
 I wiesz, co jeszcze? — zapytał śmiało. 
Lara z ciekawości, chociaż wiedziała, że to stopień do piekła, zapytała:
 No co?
 ŻARTOWAŁEM! HAHA! Przegrałaś!  I Kurtis pokazał Larze język, ale ona tego nie widziała.
 Daj mi żelki — rozkazała porywczo. 
Kurt zaśmiał się kpiąco w słuchawkę, która już obrażona nie dłubała w nosie.
 To sobie po nie przyjdź.
 A gdzie jesteś?

 Podpowiem ci: nie ma mnie tam, gdzie nie ma i tam, gdzie ty jesteś.
 Nie rozumiem.
 Bo chcę, żebyś trochę pomyślała.
 Ale… A! Rozumiem, to taka zagadka! A ja jestem Edypem! Aha! To gdzie jesteś? Bo ja nie wiem, gdzie jesteś, jak cię nie ma, ani jak cię nie ma, to też nie wiem, gdzie jesteś. To trudne. Jesteś gdzieś blisko?
 A skąd mam wiedzieć?
 Nie wiesz, gdzie jesteś?
 Nie no, wiem.
 To mi powiedz chociaż, czy jesteś w pobliżu!
 Nie wiem!
 Jak to nie wiesz?!
 Bo nie wiem, gdzie ty jesteś!
 No ja jestem w tej chwili w Surrey.
 W swoim domu?
 Nie bardzo. Tylko w jednej-czwartej. Duchem.
 Aha, to jednak nie jesteś blisko. A powinnaś być.
 Czemu? Gdzie ty jesteś?
 Ja? A ja jestem pod twoim domem, a Zip dal mi żelki.
 A co ty robisz w moim domu, jedząc żelki, które dał ci Zip?
 Walczę z Serwetnikiem.
 A Winston?
 Winston?
 Winston.
 O! Mówisz o Winstonie?
 Tak, o Winstonie.
 To co chcesz wiedzieć o Winstonie?
 Chcę wiedzieć, czy Winston żyje.
 Trudno powiedzieć, bo Serwetnik zamknął się z nim w jadalni.
 W jadalni?
 W jadalni.
 A co mają do tego żelki?
 Serwetniki nie lubią żelków, bo jak ludzie jedzą żelki, to zapominają o serwetkach, uważają, że nie są im potrzebne. I wtedy Serwetniki czują się dotknięte do żywego. Ale Serwetniki lubią czerwone żelki. Więc jem te czerwone. To może jak zjem czerwone, to Serwetnik już sobie pójdzie.
 To może ja wpadnę?
 A proszę bardzo. Zapraszam cię do twojego domu.
 A właściwie, to czemu tam jesteś?
 Bo kiedy byłem u ciebie po raz ostatni, zostawiłem…

 zostawiłem Chirugai.
 Ale ja go nie mam.
 Nie?
 Nie — odparła przykro Lara. Było jej źle, że nie mogła pomóc Kurtisowi. Było jej źle, że nie miała żelków… Zauważyła, że było jej źle także z powodu tego, że Kurtis żartował. Ze swoim kochaniem. Ale nie na to był czas.
 Dobra. To zrobimy tak. Ja przyjadę do domu moim super-hiper-mega… e… to może przyjdę na pieszo?
 Okej. A Ja?
 A ty na mnie poczekaj. Poszukamy razem twojego chiruostrza. Przy okazji wyjaśni się, co robią Serwetnik z Winstonem zamknięci w jadalni, której podobno nie mam.
 No dobra. To ja czekam.
 No to do zaraz. — Lara rozłączyła się. Jak obiecała sobie i Kurtisowi, nie zapominając także o słuchawce, ruszyła swoim hiper-super-mega… zrobiła przecież, jak było trzeba. Jak Korzeniowski. Poszła pieszo.


CDN