W końcu statek mógł odpłynąć z ogrodu, ale okazało się, że nie ma pod sobą wody.
— I co my teraz zrobimy? — spytała
żałośnie Lara.
— Może chodźmy wszyscy do wanny, i
popłyniemy? — zaproponował Trent, ale Mustelka palnęła go po głowie. Bo to
przecież już było w Nabojach i wcale nie działało. Lara klasnęła w ręce, bo
lubiła klaskać. Ale wcale jej się ten pomysł też wybitnie nie spodobał. W
Nabojach skończył się katastrofą i naseksami, i kukurydzianym golumem.
— Ej, ale to nie jest taki zły pomysł.
Można odkręcić wszystkie kurki i będzie woda! — zauważył Jack, więc nikt nie
patrzył na klaszczącą Larę, ale wszyscy, poza nią i Mustelką, pobiegli do
wanny. Kiedy jednak już w niej byli, okazało się, że woda leci za wolno i
właściwie to nic nie daje.
— A teraz co? — zapytał Bond Sparrowa, bo uznał, że dawno się
nie odzywał. Sparrow wzruszył ramionami, więc wszyscy spojrzeli po sobie i
zrozumieli, że to nic nie da.
Wrócili na statek.
Wtedy przyleciał Dzwoneczek z polecenia
Piotrusia Pana, lecz Piotrusia Pana nie było, bo go porwał Hak. Więc przyleciał
Dzwoneczek i rzekł:
— Uniosę wasz statek swoim magicznym
pyłkiem!
Wszyscy się ucieszyli, oprócz Jacka.
— Ale ja chce pływający statek — uparł
się rozgoryczony. — Może spróbujmy odkręcić więcej kurków, ten w kuchni i…
Wtedy Jackowi zrobiło się smutno i
zaczął płakać. Wtedy zaczęła też płakać Lara, a za nią zaczął płakać Kurtis, a
za nim Birtney, a za nią Zip, a za nim Alister, a za nim Solniczka, a za nią
Serwetnik, a za nim Bond, a za nim Toby, a za nim Mustelka, a za nią mogłaby
być Lilka, ale gdzieś zniknęła, więc za Mustelką nie płakał już nikt.
Karel nie płakał, bo wcale nie było mu
smutno, ale wciąż pamiętał o swoim adwentowym postanowieniu, więc miał smutną
minę. I kiedy tak wszyscy po za nim płakali, powstało nowe morze. Nowe Morze Martwe
stworzone ze słonych łez w Surrey.
Tymczasem u Alistera Bruk szyła
sukienkę, w sensie dla Alistera, bo nie dla siebie. A Stefani czytała forum na
Naszej Klasie, temat pod tytułem: Fajne Strony Internetowe.
— Patrz, tu polecany jest jakiś jutiub — rzekła Bruk do Alistera.
— A weszłaś na Całkiem niedawno temu?
— zapytał.
— Nie — odrzekła, chcąc sprawdzić,
więc i tak szybko ten temat włączyła.
Wtedy wpadła zezłoszczona Lilka i
zaczęła wrzeszczeć, że ten temat jest tylko dla prawdziwych tru pisarzy.
No to temat wyłączyli. Lilka wcale nie zwróciła uwagi na to, że porwany Alister
paradował w sukience. Po chwili do grona dołączyła Agata, ale w spodniach.
— Kurde, Lara, Kurt i reszta się
spóźniają!
Lilka zaniemówiła, bo nie wiedziała,
co powiedzieć. Postanowiły więc obie poczekać na resztę i na własną rękę nic z
Alisterem nie robić. Poza tym uznały, że w sukience mu było nawet do twarzy.
Tymczasem wszyscy na statku
zastanawiali się, jak uratować Alistera. W końcu Zip wpadł na genialny pomysł.
— Ale… tak właściwie, to po co go
ratować? Może ma tam fajnie… robi za modelkę, zarabia kupę forsy. Pewnie już ma
dwudziestkę dzieci i trzydzieści razy wychodził za mąż. To normalne w tym
serialu.
— Żenił się — poprawił go Serwetnik.
— Czy to nie obojętne?
— Nie. Kobiety wychodzą za mąż. Wiem,
bo Solniczka za mnie wyszła po tym, jak zostawiła Bonda, a Alistera jej porwano.
— I śpiewaliście kolędy?! — nie
dowierzał James. Czuł zazdrość, spoglądając na Mustelkę, która wciąż rozmawiała
z Toby’m. James był zły. Widział po sobie to, że był zły i po nim to też było
widać. Że był zły. Na Toby’ego. Karel też widział w Jamesie tę złość, ale — jak
na złość wszystkim, ale nie sobie — udał, że ma ją gdzieś.
— Nie. Soliliśmy się.
— A nie przypadkiem piep… — zagaił
Zip, ale nie dokończył, bo Winston zatkał mu usta, uśmiechając się niewinnie. Bo
Winston wiedział, co Serwetnik miał na myśli. Też lubił dodawać dużo pikanterii
do potrawki z fasolki.
— Nie. Bo to nie pieprzniczka, tylko
Solniczka — odpowiedział spóźniony nieco Serwetnik.
— To nie serial — poprawiła Zipa Birtney,
jeszcze bardziej spóźniona niż Serwetnik, ale pewnie i tak trochę mniej niż
byłaby Paris.
— Co?
— Zip, bo powiedziałeś: To normalne w
tym serialu. A Moda Na Sukces to nie serial.
— Nie? — Zip spojrzał na nią z
zaskoczeniem.
— Nie. To opera mydlana.
— Bo opera, wiesz, śpiewanie. Te
sprawy... — odpowiedziała słodko i zniewalająco, mrugając długimi rzęsami; chociaż
mniej słodko niż Paris, ale pewnie bardziej zniewalająco niż ona.
— Oglądasz i śpiewasz? — zapytał Zip.
Wszyscy spojrzeli na Britney, gdy przytaknęła.
— A ja nie oglądam! — oburzył się i
odwrócił na pięcie, i odszedł od blondyny.
Wtedy na statku pojawiła się Frania
Maj.
— A mnie? — zapytała Zipa.
— Ciebie oglądam…
— Dobra, spadaj, Niania, bo to jest
opowiadanie o Larze. A nie o Niani — zagadnął Kurtis i Niania spadła za burtę.
Nagle
Winston krzyknął oburzony do Zipa:
— A Barwy Szczęścia, Na Wspólnej i Klan?
— Nie — mruknął Zip Lilka. — Tego nie
oglądam.
— Ahoj! To jeżeli nie ratujemy
Alistera, bo dobrze mu jest tam, gdzie jest, to może wróćmy jednak na tego
grilla? — zapytał Sparrow, a przyznali mu rację. Byli głodni. BARDZO głodni,
toteż zgodnie stwierdzili, że Alisterowi na pewno się podoba u Foresterów. A
przynajmniej nie jest tak źle.
Ich powrót trwał od stycznia do marca.
W końcu dopłynęli. Gdzieś. To na pewno nie był Croft Manor ogród, w ogóle to
nie był ani Croft Manor, ani ogród. W niczym nie przypominało ani jednego i drugiego
razem, ani żadnego z osobna.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytał w końcu
Kurtis. Bond próbował uchwycić kontakt z bazą i swoją szefową M, ale
niestety nie udało mu się to, bo zasięg był za słaby.
— Sparrow! Gdzieś ty nas zaprowadził?
— Nie zaprowadziłem was. Popłynąłem
was — odpowiedział z dumą Jack.
— Więc gdzie? — niecierpliwił się
Trent.
— Sprawdzę na zumi peel — stwierdził
Zip, jednak zaraz dowiedział się, że żadne połączenie z Internetem nie było
możliwe, więc popłakał się sromotnie.
— Nie płacz, bo oto jest wyspa, która
nazywa się WYSPA. — Jack poklepał Zipa po ramieniu. I laptopa też
poklepał po klapce, a co!
— Strasznie długa i skompilowana —
zauważyła Britney. — A po co tu jesteśmy?
— Tu jest skarb! – odkrzykł Sparrow.
Mustelka zainteresowała się tym
słowem. To znaczy skarbem. Bo lubiła to słowo. Kojarzyło jej się to z przygodą
i tomb rajderowaniem. Toby też się zainteresował, a może nawet zainspirował i
będzie nowa gra? Lara stwierdziła natomiast, że skarb bardziej
kojarzy jej się z archeologią. Karel – z pozbawianiem ludzi życia, a Kurtis – z ratowaniem go. Życia, nie
Karela. Gdyby był tu Alister, to pewnie powiedziałby, że etymologia słowa skarb
wiąże się z historią języka… Ale nie było go tu, więc nie powiedział nic. Może
to i dobrze.
— Wyraz skarb kojarzy
się z bogactwem — poprawił wszystkich w końcu Jack.
— Ty materialisto — warknął Zip. — Skarb kojarzy się też ze Skarbem
Narodów!
— Ale ten tu to jest o wiele fajniejszy skarb!
— Coś mi tu śmierdzi Piratami z Karaibów dwójką. Czy nie
szukasz przypadkiem frajerów, którzy pomogą ci znaleźć serce Dejwiego Dżonsa,
żebyś nie musiał pływać na Latającym Holendrze? — zapytała Lara podchwytliwie.
— Nie, bo tym razem to wątroba pirata
przepitego rumem.
W tym samym momencie na horyzoncie
pojawił się samolot, który rozbił się na wyspie. Wyszedł z niego Nicolas Cage
we własnej osobie.
— Ktoś coś mówił o skarbie?
— Tak. A co? — zapytała Mustelka.
Nicolas uścisnął jej dłoń, ale bardzo się spieszył, toteż nawet nie spojrzał
jej w oczy. Widać, że był bardzo podniecony. Odepchnął nawet Zipa, mimo że ten
przybiegł do niego po autograf.
— Jestem od tego specjalistom.
—Od dłoni? Bo masz brudne.
— Nie. Od skarbu. Odnalazłem już dwa.
— Pffffff — pufffnęła Lara.
Nicolas się zasmucił. Podszedł w siną
dal. A w sumie nie była ona taka sina. Po prostu odległa dal. Poszedł w głąb
wyspy.
— A jak go znajdę, to jeszcze
zobaczycie! — I sobie poszedł jeszcze bardziej, już idąc.
— Co zobaczymy? — zapytał Kurtis. —
Jack, co z tą wątrobą?
— No jest na wyspie.
— A po co ci ona?
— No jak to? Przecież to to jest
skarb. Skarbu trzeba szukać.
— Świetnie! Uwielbiam skarby! Szukajmy
więc jej! — uradowała się Lara. Wszyscy poszli w tę samą stronę, w którą
oddalił się Nicolas.
Skakało tam dużo małpek kapucynek. A
między tymi małpkami skakał Larson. I razem jedli owoce. Nie Lara, Kurtis, Jack
i reszta, tylko Larson i kapucynki. Larę zdziwiło, że Larson żyje, postanowiła
poprosić go w imieniu Winstona, żeby zapisać się do Padniętych-Ale-Żywych.
Larson jednak jeszcze nie zauważył ani jej, ani całego tłumu za nią łażącym,
ponieważ skubał się z jakąś piękną małpeczką. I wtedy Trent krzyknął, a Lara
nie zdążyła go uprzedzić, żeby tego nie robił.
— Heej! Ty tam! Ty przyjaciel czy
wróg?
Wtedy Larson odwrócił się, wyraźnie
czymś podenerwowany. Croft walnęła Kurta w głowę, bo lubiła walić Kurta po
głowie. Bo Kurt był pajacem, a Lara go lubiła. Nie dlatego, że krzyknął do
Larsona, którego chciała zaskoczyć.
— Ałłł! Za co to?
— To był mój wróg z części pierwszej i
z Anniversary!
— Nie wiedziałem.
— Bo ciebie jeszcze wtedy nikt nawet
nie planował.
— To dobrze czy źle? — zapytał po
krótkim namyśle niebieskooki i popatrzył się tymi niebieskookimi oczętami o
kolorze niebieskim w jej brązowookie oczy.
— Wiesz… — zaczęła Lara, ale tę
romantyczną chwile przerwały Agata z Lilką.
— DLACZEGO NIE RATUJECIE ALISTERA??? MY TAM CZEKAMY I
CZEKAMY, A WY…
— Bo mu tam dobrze — zauważył szybko
Zip i uspokoił Lilkę11.
— Aha. No to dobrze, że dobrze. Co
robimy teraz?
…
CDN