W rezydencji wszyscy siedzieli przy
stole i czekali na dwie zaginione. Dwa ziemniaki, które sturlały się pod stół w
celu niechcenia zostać przerobionymi na pierogi, uciekały w popłochu. Winston
rozpaczliwie biegał dookoła stołu i wołał za nimi, nazywając je po imieniu. Chciał
zrobić pierogi na święta, a może uszka? — Mało ważne. W każdym razie chciał ziemniaki.
— Ja się tym zajmę — odparł Bond i
wlazł pod stół.
A że był niesamowicie zwinny, od
razu złapał dwóch uciekinierów, których on sam nazywał po prostu ziemniakami.
— Dziękuję. — Winston wziął dwa łobuzy.
Już miał iść do kuchni; zatrzymał się w pół kroku.
— Chwileczkę… przecież pierogów nie
robi się z ziemniaków! Jaki ja głupi! — I odłożył je na ziemię, a one
szczęśliwe usiadły przy stole, lecz były za niskie, więc Winston przyniósł im po poduszce.
A drzwi — już im to chyba weszło w nawyk — otworzyły się po raz kolejny i z hukiem.
— Tak! Wróciły! WRÓCIŁY! — Paris wlazła
na stół i zaczęła tańczyć makarenę. Szło jej lepiej niż Zipowi, bo nie padła ani
razu. Winston nie ukrywał smutku. Za to Mustelka i Lara dumnie wkroczyły do środka, a potem do salonu. Wszyscy byli uśmiechnięci, no może poza Winstonem. Aśka zasiadła do stołu, gdzieś tam,
gdzie było wolne miejsce. W tym czasie Kurtis wstał i podszedł do Lary.
Jednak ona
pociągnęła go za rękę i zaciągnęła na piętro. Tam, gdzie było cicho i spokojnie.
— Musimy pogadać. Byłam w Avalonie i…
— ale nie dokończyła, bo przerwał jej Kurt, który się popłakał i zaczął
przecierać oczy, aż zrobił się cały czerwony.
Oczy miał przekrwione bardziej od
Amandy, która miała je wtedy bardziej niż zwykle przekrwione, czyli na bardziej
niż zero. Lara spojrzała na niego smutno i podała mu serwetkę, którą podwędziła
Serwetnikowi.
— Masz. Byłam w Avalonie i spotkałam swoją matkę. Kurtis, chcę
mieć z tobą dzieci.
— C… co?
— No tak po prostu. Chodź, pośpiewamy
kolędy… — i Croft zaprowadziła Kurtisa do łazienki, gdzie długo jeszcze
wspominali o Edenie.
Tymczasem Mustelka nakrywała do
stołu, pomagając w ten sposób Winstonowi. Toby zagadał się z Britney, z czego
Bond nie za bardzo był zadowolony.
— Ej kolego, wiesz kim jestem?
— Akwizytorem szczotek drucianych? – zapytał
Toby, nie odrywając oczu od Brit.
— Nazywam się Bond. James Bond…
— A ja Gard. Toby Gard. Toby-Gard-który-zaraz-ci-przyłoży-jak-się-nie-odczepisz.
— Ty? Mi?
— Ja. Ci.
I bum! Toby przyłożył Jamesowi. I
James padł. Padł, ale żył.
— Hura! Nowy członek do organizacji! —
krzyknął Winston.
— Ejj… a gdzie Kurt i Lara? — zapytała
się Lilka, nakładając sobie makówek.
— Na górze — odparł… ktoś tam.
— Chwila, no nie! Pewnie znowu rozmawiają o Edenie! Zaraz wracam! — I pobiegła Lilka na górę, zaraz wrócić. Pobiegła do
łazienki. A tam…
Lara klęczała na posadce. Kurtis
stał przed nią wyprostowany z uśmiechniętą miną.
— Co wy tu… zaczęła Lilka tak
głośno, że Lara wystraszona aż podskoczyła.
— No i nie doszedłem nawet do końca! — Zdenerwownęło się Kurtisowi, wciąż całemu czerwonemu, tym razem jednak ze
złości. Po podłodze rozsypały się bierki.
— Nigdy nie uda nam się skończyć tej
głupiej gry, jak ciągle ktoś tu będzie wchodził... – zauważyła Lara, ciągnąć
Kurtisa za rękę. Oboje chcieli już wyjść.
— Zaraz… graliście w Bierki?
— No… tak. A co? — przyznał Kurtis.
— A nie mieliście czasem rozmawiać o Edenie?
— Nie, bo nam zabroniłaś.
Lilka zadowolona zostawiła Kurta i
Larę w łazience i wróciła do salonu, gdzie Winston przykładał do czoła Jamesowi
zamrożony kawał steku. Mustelka stała na stole i liczyła wszystkich.
— Troje brakuje.
— Lara i Kurt grają w bierki — odpowiedziała
jej Ala. — Ale gdzie jest Alister?
Nagle w kominku huknęło.
— Nic mi nie jest! — hukowi
zawtórował głos Fletchera. Wszyscy oprócz
Lary i Kurta pobiegli do salonu. Alister był cały pobrudzony sadzą.
— Czy ty właśnie chciałeś wystrzelić petardy
przez komin?
— Tak, żeby Mikołaj do nas trafił!
— Zapomniałeś o mleku i ciastkach, inteligencie
— stwierdził Zip.
— Racja! Niech ktoś przyniesie ciastka
i mleko! JUŻ!
Paris pobiegła, wracając, po czym wróciła, wróciwszy z
ciastkami i mlekiem.
— Dzięki… ej. To są ciastka dla psów.
A to jest mleczko do kawy, na dodatek w tubce…
— Nie mamy innego.
Alister położył produkty
na stole. A wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
— Jesteśmy z komendy stołecznej.
Inspektor Kot i komisarz Pierzchała…
— Oni to wiedzą, Kocie.
— Wcale nie! — zawtórowali Oni.
— Usłyszeliśmy wybuch i przyjechaliśmy
razem ze strażą pożarną.
Wszyscy Oni spojrzeli na policjantów. Lara i Kurt
też wyjrzeli przez okno w łazience i zauważyli umundurowanych.
— A jak przyszli po nas?! — Lara nie
czekała na odpowiedź. Pozbierała z podłogi wszystkie bierki i
postanowiła uciekać. — Musimy się stąd wydostać! Założę
się, że pewnie chcą nam odebrać jeden z obrazów!
— Nie panikuj…
Ale
Lara już wystawiała jedną nogę okno.
Kurt złapał ją za kawałek bluzki, by
ta nie wyskoczyła — bluzka z Larą lub Lara z bluzką, choć mogła wyskoczyć bez
bluzki, ale to byłoby dość niestosowne. I poślizgnął się Kurtis na mokrej
posadzce, mokrej, bo na suchej raczej trudno się poślizgnąć. Nie wiadomo od
czego mokrej, ale mokrej, okej? Nie ma co drążyć. A więc gdy Kurt się poślizgnął na
mokrej-nie-suchej-posadzce…
Lara też się przewróciła. Na niego.
Trudno, żeby było inaczej, skoro to on ją złapał. Za bluzkę. No i upadli, i było
bum. A policja pod drzwiami dalej stała, i Lara się stresowała nie wiadomo
czym.
— Musimy odnaleźć obrazy Obscura i
powstrzymać Eckharta!
A, to już wiadomo czym.
— A może musimy się udać do
lekarza i zrobić ci badania na Alzheimera? — zaproponował Kurt, choć
podejrzewał, że to może wszystko wina Avalonu lub klej miał małymi literkami
gdzieś na sobie napisane, że przedawkowanie grozi byciem pomylonym.
Ale zanim
się obejrzał — Kurtis, a nie klej — Lara wyskoczyła przez okno w łazience. Cała, z nogą. Takie malutkie okienko, heh, a
jednak. Wylądowała na jednym z policjantów i z zaskoczenia go zaatakowała. Z drugim
poradził sobie Kurt, gdy wyleciał za nią. Kiedy gliniarze stracili przytomność, reszta domowników
zdziwiona obserwowała bohaterów, którzy wsiadali właśnie na zaparkowanego przy fontannie komara.
— A wy gdzie?! — zapytała Mustelka,
krzycząc, bo silnik komara zagłuszał zbyt wiele. Bo jakby zagłuszał mało, to by
Mustelka ich słyszała i mogła mówić ciszej, i nie brzmiałaby tak niegrzecznie.
— Do Pragi! — odparła Lara i
bohaterowie odlecieli.
Towarzystwo bardzo zdziwione postanowiło wrócić do stołu.
A na stole Serwetnik namiętnie obściskiwał się z Solniczką. Winston…
… otworzył drzwi, bo do tego przecież
służą — do otwierania. Winston był w tym
mistrzem, miał długoletnie doświadczenie. I zobaczył Solniczkę z wściekłym
Serwetnikiem.
— Wy! Tutaj? Przy nich?! — krzyknął
przerażony, bo jak się jest przerażonym to się krzyczy, nie tańczy, ani nie
śpiewa. Choć Winston pewnie miał na to ochotę, bo biegał chwilę wokół stołu, przy którym
siedzieli Britney i James, i dwa małe ziemniaczki-łobuzy. Winston podbiegł do nich i zakrył im oczy. Coś mamrotał
albo mówił, nie wiadomo dokładnie, bo działo się to bardzo szybko. I nie
wiadomo nawet co, bo robił to bardzo niewyraźnie. Zapomniał wziąć
Rutinoscorbin.
Kurtis i Lara zmierzali do Strahov. Szli
sobie tak ostrożnie nocą, niebezpiecznymi ulicami, gdy nagle Kurtis krzyknął. Lara
spojrzała na niego dziwnie.
— Co znowu zrobiłeś, ofiaro?
— Zgubiłem!
— Drogę? No przecież mamy mapę... — Lara sięgnęła do swojego malutkiego plecaczka, który nie wiadomo
skąd zdążyła zabrać z domu. A może on sam się do niej teleportował? Croft
spojrzała na mapę. — To jest po koreańsku.
— Chirugai zgubiłem! — krzyknął Kurtis
zdenerwowany i z płaczem, a raczej ze łzami w oczach. Znów panicznie zaczął je
przecierać, jakby mu Solniczka nasoliła.
— Jak zwykle. I jak zwykle ryczysz. Jesteś nieznośny.
Lara postanowiła…
… nie przejmować się
płaczem swojego faceta. Pewnie jego Chirugai zostało w domu — w końcu nie miało żadnych
magicznych mocy, bo co to za magiczna moc, takie latanie w kółko, roznosząc za sobą złotą smugę cienia? Żadna.
Przynajmniej nie miało takich mocy, jakie miał plecaczek Lary, który sam się do niej
teleportował.
— Nie płacz. Poradzimy sobie bez
niego. Musimy tylko odnaleźć siedzibę Karela!
Tymczasem Alister po oczyszczeniu
swojego ubrania z sadzy przebrał się w strój Mikołaja.
Pobici policjanci dawno uciekli z Croft Manoru i już nikt nie był w stanie zakłócić
grupie przyjaciół świąt. Paryżek bujał się na obrotowym krześle, chociaż Zip
cały czas jej powtarzał, że to krzesło nie jest bujane i powinna się na nim
kręcić. Ona jednak wolała się bujać, bo tak było oryginalnie. W dłoni trzymała
zeszycik, gdzie pisała swoją książkę. Cały czas mruczała pod nosem, że uda jej
się pokonać Lilkę, chociaż w sumie nie było już takiej potrzeby, bo KaeL i eSA się skończyły, i Lilka nie planowała nic dalej.
Zip pomagał jednak Paryżowi w jej planie psychicznie, duchowo,
fizycznie, klasycznie, patetycznie i zarąbiście. Tymczasem Lilka
zajęta była siedzeniem w kącie i układaniem sobie rymów, bo tym ostatnio lubiła
się zajmować. Rymowaniem, na wzór Magika, Paktofonika... Joł, joł. W końcu postanowiła przejść na opowiadaniowe bezrobocie. Mustelka
miała całkiem inne zamiary, razem z …
...Tobym prowadziła interesującą
konwersację o poczynaniach Lary i Kurtisa. Tobemu się zdenerwownęło, kiedy Asia wspomniała mu o misji Lary szukającej Karela. Natychmiast odszedł smutny i
postanowił zatrudnić Crystalsów, aby stworzyli kolejną serię gry — tym razem o
wiele lepszą niż Eńdżel. Lepszą. I o wiele lepszą nawet niż TRU, co wcale nie
było takie trudne, bo wszystko wydawało być lepsze od Anderłorldu, już nawet
Ledżenda.
Lara
i Kurt odnaleźli wreszcie główną siedzibę Karela, jednak nigdzie nie mogli znaleźć
gospodarza. Pan domu pewnie ukrył się przed nimi albo świętował święta gdzieś z
Boaz, wieszając bombeczki w kształcie morderczej rękawiczki Eckharta. Kurt
obstawiał tę drugą wersję, dlatego bohaterowie szli w zupełnej ciszy, nasłuchując
dźwięku kolęd. Nagle zza zakrętu niespodziewanie wyskoczyła kolęda. Larze się
zdenerwowało.
— Dlaczego nie jesteś w przebieralni z
innymi kolędami?!
Kolęda chciała ich zaatakować, ale przez słuszną uwagę Lary
się spłoszyła i uciekła. Bohaterowie powędrowali dalej i doszli do rogu.
Rogi
przeważnie mają to do siebie, że chociaż to już dla nikogo nie jest
zaskoczeniem, to jednak zawsze coś z nich wyskakuje. Teraz też. Zza kolejnego
rogu wyskoczył Gunderson, pseudonim: Gilotyna.
— Hej! Ja was znam! — krzyknął, po
czym uradowany podbiegł do Lary, wyciągnął karteczkę i mały, różowy
długopis żelowy. — Dla córki mojego szefa.
— Jak się córka nazywa? — zapytała
Lara, oddając czytelny podpis.
— Angelina. I od pana też, tak na
wszelki wypadek. — Po czym Marten oddalił się, doganiając kolędę.
Dziwne, że nie pamiętał, jak Kurtis dla niego pracował.
Dziwne, że nigdzie
jeszcze nikt nie spotkał Gloomy Angel, ale badania wskazują, że może siedzi
gdzieś z Angeliną i zaplatają sobie czarne warkoczyki i robią tatuaże z henny.
Lara spojrzała to na Kurta, to na kolędę i Martena. Bez zastanowienia ruszyła przed siebie. Bez
zastanowienia, bo gdyby się zastanowiła, to pewnie nie było by zaskoczenia. A
więc czekało na nich wielkie zaskoczenie, bo wszystko co zaskakuje, z natury musi być
wielkie.
I zobaczyli.
— Ha! Miałem rację! — krzyknął,
szepcząc Kurt. To dziwnie wyglądało, bo jego wyraz twarzy przypominał krzyk,
ale głośność nie była głośna. Więc krzyczał cicho. Więc szeptał. Tak jakby. I
miał rację, szepcząc Larze krzyki do ucha. Bo jak wcześniej obstawiał — Karel wieszał
z Boaz bombeczki w kształcie morderczej rękawicy Eckhardta na choince. Tylko że
Boaz to nie była Boaz, ale Proto. Choinka to nie była, tylko dąb Bartek. Bombki
nie były w kształcie rękawicy, ale serduszek.
I to nie były bombki, tylko
pierniki.
— Tak — potwierdziła równie cicho
Lara — prawie zgadłeś.
— Wiedziałem, że to Karel.
— To teraz go zapytajmy, gdzie jest Eckhardt,
żeby powstrzymać działania Nepfilim (nigdy nie wiem, jak się to pisze) i wrócimy
na pasterkę.
— No to pytaj.
— Czemu ty nie możesz?
— Boo...
— Bo Karel to twój wujek
Lara zrobiła wielkie oczy, złapała się
za głowę i zaczęła biegać wokół choinki — wróć! wokół dębu Bartek, nadepując Proto na
ogon i strącając z drabiny Karela.
Ten akurat przywieszał szpic. Szpic mu się wbił w rękę, która się nie wiadomo jak odcięła.
Kurt złamał dłonie. Załamał, nie złamał, tak właśnie. Dosyć już wypadków na
dzisiaj.
Kurtis wiedział, że Karel nie może umrzeć, bo jakby umarł, to przecież nie powie im, gdzie jest
Eckhardt — nikt już tego nie wiedział. Wtedy oni nie powstrzymają nelphi-cośtam-ów, aż w końcu nie zdążą na
pasterkę. I Larze zrobiło się przykro.
CDN