9. SOLENIE I PIEPRZENIE



W rezydencji wszyscy siedzieli przy stole i czekali na dwie zaginione. Dwa ziemniaki, które sturlały się pod stół w celu niechcenia zostać przerobionymi na pierogi, uciekały w popłochu. Winston rozpaczliwie biegał dookoła stołu i wołał za nimi, nazywając je po imieniu. Chciał zrobić pierogi na święta, a może uszka? — Mało ważne. W każdym razie chciał ziemniaki.
— Ja się tym zajmę — odparł Bond i wlazł pod stół.

A że był niesamowicie zwinny, od razu złapał dwóch uciekinierów, których on sam nazywał po prostu ziemniakami.
— Dziękuję. — Winston wziął dwa łobuzy. Już miał iść do kuchni; zatrzymał się w pół kroku.
— Chwileczkę… przecież pierogów nie robi się z ziemniaków! Jaki ja głupi! — I odłożył je na ziemię, a one szczęśliwe usiadły przy stole, lecz były za niskie, więc Winston przyniósł im po poduszce. A drzwi — już im to chyba weszło w nawyk — otworzyły się po raz kolejny i z hukiem.
— Tak! Wróciły! WRÓCIŁY! — Paris wlazła na stół i zaczęła tańczyć makarenę. Szło jej lepiej niż Zipowi, bo nie padła ani razu. Winston nie ukrywał smutku. Za to Mustelka i Lara dumnie wkroczyły do środka, a potem do salonu. Wszyscy byli uśmiechnięci, no może poza Winstonem. Aśka zasiadła do stołu, gdzieś tam, gdzie było wolne miejsce. W tym czasie Kurtis wstał i podszedł do Lary. 


Jednak ona pociągnęła go za rękę i zaciągnęła na piętro. Tam, gdzie było cicho i spokojnie.
— Musimy pogadać. Byłam w Avalonie i… — ale nie dokończyła, bo przerwał jej Kurt, który się popłakał i zaczął przecierać oczy, aż zrobił się cały czerwony.
Oczy miał przekrwione bardziej od Amandy, która miała je wtedy bardziej niż zwykle przekrwione, czyli na bardziej niż zero. Lara spojrzała na niego smutno i podała mu serwetkę, którą podwędziła Serwetnikowi. 
— Masz. Byłam w Avalonie i spotkałam swoją matkę. Kurtis, chcę mieć z tobą dzieci.
— C… co?
— No tak po prostu. Chodź, pośpiewamy kolędy… — i Croft zaprowadziła Kurtisa do łazienki, gdzie długo jeszcze wspominali o Edenie.

Tymczasem Mustelka nakrywała do stołu, pomagając w ten sposób Winstonowi. Toby zagadał się z Britney, z czego Bond nie za bardzo był zadowolony.
— Ej kolego, wiesz kim jestem?
— Akwizytorem szczotek drucianych? – zapytał Toby, nie odrywając oczu od Brit.
— Nazywam się Bond. James Bond… 
— A ja Gard. Toby Gard. Toby-Gard-który-zaraz-ci-przyłoży-jak-się-nie-odczepisz.
— Ty? Mi?
— Ja. Ci.
I bum! Toby przyłożył Jamesowi. I James padł. Padł, ale żył.
— Hura! Nowy członek do organizacji! — krzyknął Winston.
— Ejj… a gdzie Kurt i Lara? — zapytała się Lilka, nakładając sobie makówek.
— Na górze — odparł… ktoś tam.
— Chwila, no nie! Pewnie znowu rozmawiają o Edenie! Zaraz wracam! — I pobiegła Lilka na górę, zaraz wrócić. Pobiegła do łazienki. A tam…

Lara klęczała na posadce. Kurtis stał przed nią wyprostowany z uśmiechniętą miną.
— Co wy tu…  zaczęła Lilka tak głośno, że Lara wystraszona aż podskoczyła.
— No i nie doszedłem nawet do końca! — Zdenerwownęło się Kurtisowi, wciąż całemu czerwonemu, tym razem jednak ze złości. Po podłodze rozsypały się bierki.
— Nigdy nie uda nam się skończyć tej głupiej gry, jak ciągle ktoś tu będzie wchodził... – zauważyła Lara, ciągnąć Kurtisa za rękę. Oboje chcieli już wyjść.
— Zaraz… graliście w Bierki?
— No… tak. A co? — przyznał Kurtis.
— A nie mieliście czasem rozmawiać o Edenie?
— Nie, bo nam zabroniłaś.
Lilka zadowolona zostawiła Kurta i Larę w łazience i wróciła do salonu, gdzie Winston przykładał do czoła Jamesowi zamrożony kawał steku. Mustelka stała na stole i liczyła wszystkich.
— Troje brakuje.
— Lara i Kurt grają w bierki — odpowiedziała jej Ala. — Ale gdzie jest Alister?
Nagle w kominku huknęło.

— Nic mi nie jest! — hukowi zawtórował głos Fletchera. Wszyscy oprócz Lary i Kurta pobiegli do salonu. Alister był cały pobrudzony sadzą. 
— Czy ty właśnie chciałeś wystrzelić petardy przez komin?
— Tak, żeby Mikołaj do nas trafił!
— Zapomniałeś o mleku i ciastkach, inteligencie — stwierdził Zip.
— Racja! Niech ktoś przyniesie ciastka i mleko! JUŻ!
Paris pobiegła, wracając, po czym wróciła, wróciwszy z ciastkami i mlekiem.
— Dzięki… ej. To są ciastka dla psów. A to jest mleczko do kawy, na dodatek w tubce…
— Nie mamy innego.
Alister położył produkty na stole. A wtedy rozległo się pukanie do drzwi.

— Jesteśmy z komendy stołecznej. Inspektor Kot i komisarz Pierzchała…
— Oni to wiedzą, Kocie.
— Wcale nie! — zawtórowali Oni.
— Usłyszeliśmy wybuch i przyjechaliśmy razem ze strażą pożarną.
Wszyscy Oni spojrzeli na policjantów. Lara i Kurt też wyjrzeli przez okno w łazience i zauważyli umundurowanych.

— A jak przyszli po nas?! — Lara nie czekała na odpowiedź. Pozbierała z podłogi wszystkie bierki i postanowiła uciekać. — Musimy się stąd wydostać! Założę się, że pewnie chcą nam odebrać jeden z obrazów!
— Nie panikuj…
Ale Lara już wystawiała jedną nogę okno. 

Kurt złapał ją za kawałek bluzki, by ta nie wyskoczyła — bluzka z Larą lub Lara z bluzką, choć mogła wyskoczyć bez bluzki, ale to byłoby dość niestosowne. I poślizgnął się Kurtis na mokrej posadzce, mokrej, bo na suchej raczej trudno się poślizgnąć. Nie wiadomo od czego mokrej, ale mokrej, okej? Nie ma co drążyć. A więc gdy Kurt się poślizgnął na mokrej-nie-suchej-posadzce… 

Lara też się przewróciła. Na niego. Trudno, żeby było inaczej, skoro to on ją złapał. Za bluzkę. No i upadli, i było bum. A policja pod drzwiami dalej stała, i Lara się stresowała nie wiadomo czym.
— Musimy odnaleźć obrazy Obscura i powstrzymać Eckharta!
A, to już wiadomo czym.
— A może musimy się udać do lekarza i zrobić ci badania na Alzheimera? — zaproponował Kurt, choć podejrzewał, że to może wszystko wina Avalonu lub klej miał małymi literkami gdzieś na sobie napisane, że przedawkowanie grozi byciem pomylonym. 
Ale zanim się obejrzał — Kurtis, a nie klej — Lara wyskoczyła przez okno w łazience. Cała, z nogą. Takie malutkie okienko, heh, a jednak. Wylądowała na jednym z policjantów i z zaskoczenia go zaatakowała. Z drugim poradził sobie Kurt, gdy wyleciał za nią. Kiedy gliniarze stracili przytomność, reszta domowników zdziwiona obserwowała bohaterów, którzy wsiadali właśnie na zaparkowanego przy fontannie komara.
— A wy gdzie?! — zapytała Mustelka, krzycząc, bo silnik komara zagłuszał zbyt wiele. Bo jakby zagłuszał mało, to by Mustelka ich słyszała i mogła mówić ciszej, i nie brzmiałaby tak niegrzecznie.
— Do Pragi! — odparła Lara i bohaterowie odlecieli. 
Towarzystwo bardzo zdziwione postanowiło wrócić do stołu. A na stole Serwetnik namiętnie obściskiwał się z Solniczką. Winston…  

… otworzył drzwi, bo do tego przecież służą — do otwierania. Winston był w tym mistrzem, miał długoletnie doświadczenie. I zobaczył Solniczkę z wściekłym Serwetnikiem.
— Wy! Tutaj? Przy nich?! — krzyknął przerażony, bo jak się jest przerażonym to się krzyczy, nie tańczy, ani nie śpiewa. Choć Winston pewnie miał na to ochotę, bo biegał chwilę wokół stołu, przy którym siedzieli Britney i James, i dwa małe ziemniaczki-łobuzy. Winston podbiegł do nich i zakrył im oczy. Coś mamrotał albo mówił, nie wiadomo dokładnie, bo działo się to bardzo szybko. I nie wiadomo nawet co, bo robił to bardzo niewyraźnie. Zapomniał wziąć Rutinoscorbin. 

Kurtis i Lara zmierzali do Strahov. Szli sobie tak ostrożnie nocą, niebezpiecznymi ulicami, gdy nagle Kurtis krzyknął. Lara spojrzała na niego dziwnie.
— Co znowu zrobiłeś, ofiaro?
— Zgubiłem!
— Drogę? No przecież mamy mapę... — Lara sięgnęła do swojego malutkiego plecaczka, który nie wiadomo skąd zdążyła zabrać z domu. A może on sam się do niej teleportował? Croft spojrzała na mapę. — To jest po koreańsku.
— Chirugai zgubiłem! — krzyknął Kurtis zdenerwowany i z płaczem, a raczej ze łzami w oczach. Znów panicznie zaczął je przecierać, jakby mu Solniczka nasoliła.
— Jak zwykle. I jak zwykle ryczysz. Jesteś nieznośny. 
Lara postanowiła…

… nie przejmować się płaczem swojego faceta. Pewnie jego Chirugai zostało w domu — w końcu nie miało żadnych magicznych mocy, bo co to za magiczna moc, takie latanie w kółko, roznosząc za sobą złotą smugę cienia? Żadna. Przynajmniej nie miało takich mocy, jakie miał plecaczek Lary, który sam się do niej teleportował.
— Nie płacz. Poradzimy sobie bez niego. Musimy tylko odnaleźć siedzibę Karela!

Tymczasem Alister po oczyszczeniu swojego ubrania z sadzy przebrał się w strój Mikołaja. Pobici policjanci dawno uciekli z Croft Manoru i już nikt nie był w stanie zakłócić grupie przyjaciół świąt. Paryżek bujał się na obrotowym krześle, chociaż Zip cały czas jej powtarzał, że to krzesło nie jest bujane i powinna się na nim kręcić. Ona jednak wolała się bujać, bo tak było oryginalnie. W dłoni trzymała zeszycik, gdzie pisała swoją książkę. Cały czas mruczała pod nosem, że uda jej się pokonać Lilkę, chociaż w sumie nie było już takiej potrzeby, bo KaeL i eSA się skończyły, i Lilka nie planowała nic dalej. 
Zip pomagał jednak Paryżowi w jej planie psychicznie, duchowo, fizycznie, klasycznie, patetycznie i zarąbiście. Tymczasem Lilka zajęta była siedzeniem w kącie i układaniem sobie rymów, bo tym ostatnio lubiła się zajmować. Rymowaniem, na wzór Magika, Paktofonika... Joł, joł. W końcu postanowiła przejść na opowiadaniowe bezrobocie. Mustelka miała całkiem inne zamiary, razem z … 

...Tobym prowadziła interesującą konwersację o poczynaniach Lary i Kurtisa. Tobemu się zdenerwownęło, kiedy Asia wspomniała mu o misji Lary szukającej Karela. Natychmiast odszedł smutny i postanowił zatrudnić Crystalsów, aby stworzyli kolejną serię gry — tym razem o wiele lepszą niż Eńdżel. Lepszą. I o wiele lepszą nawet niż TRU, co wcale nie było takie trudne, bo wszystko wydawało być lepsze od Anderłorldu, już nawet Ledżenda.

Lara i Kurt odnaleźli wreszcie główną siedzibę Karela, jednak nigdzie nie mogli znaleźć gospodarza. Pan domu pewnie ukrył się przed nimi albo świętował święta gdzieś z Boaz, wieszając bombeczki w kształcie morderczej rękawiczki Eckharta. Kurt obstawiał tę drugą wersję, dlatego bohaterowie szli w zupełnej ciszy, nasłuchując dźwięku kolęd. Nagle zza zakrętu niespodziewanie wyskoczyła kolęda. Larze się zdenerwowało.
— Dlaczego nie jesteś w przebieralni z innymi kolędami?!
Kolęda chciała ich zaatakować, ale przez słuszną uwagę Lary się spłoszyła i uciekła. Bohaterowie powędrowali dalej i doszli do rogu.

Rogi przeważnie mają to do siebie, że chociaż to już dla nikogo nie jest zaskoczeniem, to jednak zawsze coś z nich wyskakuje. Teraz też. Zza kolejnego rogu wyskoczył Gunderson, pseudonim: Gilotyna.
— Hej! Ja was znam! — krzyknął, po czym uradowany podbiegł do Lary, wyciągnął karteczkę i mały, różowy długopis żelowy. — Dla córki mojego szefa.
— Jak się córka nazywa? — zapytała Lara, oddając czytelny podpis.
— Angelina. I od pana też, tak na wszelki wypadek. — Po czym Marten oddalił się, doganiając kolędę. 
Dziwne, że nie pamiętał, jak Kurtis dla niego pracował. 
Dziwne, że nigdzie jeszcze nikt nie spotkał Gloomy Angel, ale badania wskazują, że może siedzi gdzieś z Angeliną i zaplatają sobie czarne warkoczyki i robią tatuaże z henny.

Lara spojrzała to na Kurta, to na kolędę i Martena. Bez zastanowienia ruszyła przed siebie. Bez zastanowienia, bo gdyby się zastanowiła, to pewnie nie było by zaskoczenia. A więc czekało na nich wielkie zaskoczenie, bo wszystko co zaskakuje, z natury musi być wielkie.
  
I zobaczyli.
— Ha! Miałem rację! — krzyknął, szepcząc Kurt. To dziwnie wyglądało, bo jego wyraz twarzy przypominał krzyk, ale głośność nie była głośna. Więc krzyczał cicho. Więc szeptał. Tak jakby. I miał rację, szepcząc Larze krzyki do ucha. Bo jak wcześniej obstawiał — Karel wieszał z Boaz bombeczki w kształcie morderczej rękawicy Eckhardta na choince. Tylko że Boaz to nie była Boaz, ale Proto. Choinka to nie była, tylko dąb Bartek. Bombki nie były w kształcie rękawicy, ale serduszek. 
I to nie były bombki, tylko pierniki.
— Tak — potwierdziła równie cicho Lara — prawie zgadłeś.
— Wiedziałem, że to Karel.
— To teraz go zapytajmy, gdzie jest Eckhardt, żeby powstrzymać działania Nepfilim (nigdy nie wiem, jak się to pisze) i wrócimy na pasterkę.
— No to pytaj.
— Czemu ty nie możesz?
— Boo...
— Bo Karel to twój wujek
Lara zrobiła wielkie oczy, złapała się za głowę i zaczęła biegać wokół choinki — wróć! wokół dębu Bartek, nadepując Proto na ogon i strącając z drabiny Karela.

Ten akurat przywieszał szpic. Szpic mu się wbił w rękę, która się nie wiadomo jak odcięła. Kurt złamał dłonie. Załamał, nie złamał, tak właśnie. Dosyć już wypadków na dzisiaj.
Kurtis wiedział, że Karel nie może umrzeć, bo jakby umarł, to przecież nie powie im, gdzie jest Eckhardt — nikt już tego nie wiedział. Wtedy oni nie powstrzymają nelphi-cośtam-ów, aż w końcu nie zdążą na pasterkę. I Larze zrobiło się przykro.


CDN