11. TAA, JASNE!

A potem Piróg powiedział:
— Gratulacje! Dostałeś się do You Can’t dance! Zapraszam do programu! Oto bilet na warsztaty z… Michałem Wiśniewskim!

Kurtis zastanawiał się i zastanawiał. Popatrzył na Larę, po której widział, że była smutna. Oznajmił poważnie:
— Nie mogę, Lara jest smutna. — Tym samym spojrzał na nią, a ona od razu uśmiechnęła się delikatnie. 
— Ale przed tobą wielka sława! — zaczął krzyczeć Michał. Piróg, nie Wiśniewski.
— Nie, Piróg. Rób se pierogi — odpowiedział mu Trent.
Lara zaczęła skakać z radości. Piróg machnął ręką; mógł, bo wcześniej jej nie kleił; i zamknął za sobą drzwi. Wtedy Lara pocałowała Kurta w policzek.
— A to za co? — spytał się Trent.
— Za to, że zrezygnowałeś ze sławy i bogactwa dla mnie.
— Wystarczy, że ty jesteś bogata. Ale liczę na jakiś prezent za to… — zaczął, robiąc przy tym ten swój sławny uśmiech. Lara pojęła o co chodzi i pocałowała Kurta jeszcze raz. Dodał wtedy: — Nie no, liczyłem, że dasz mi te warcaby które się nazywały LOL, ale to też może być. 

— TO BYŁY STATKI! — sprostował Karel, wciąż będąc w drodze do Croft Manoru.

—  Liczyłem, że dasz mi te statki, które się nazywały LOL, ale to też może być — poprawił Trent swoje własne słowa. I wtedy na korytarz wyszedł Eckhardt.

Eckhardt zaczął beztrosko podskakiwać. Kurtis i Lara patrzyli na niego zdziwieni. Mężczyzna nie miał przy sobie żadnej broni, chociaż byli pewni, że alchemik od zawsze chciał zabić Larę. I Kurta w sumie też chciał. Zabić oczywiście. Nie można go jednak posądzać o żadną nekrofilię, chociaż Eckhardt właściwie nie miał prawa wiedzieć, że Kurtis przeżył starcie z Boaz. Co najwyżej był nekromantą, ale na to prócz Śniącego też właściwie nie było żadnych dowodów... W każdym razie Eckhardt podskakiwał i śmiał się cynicznie. 
Nucił pod nosem Pokaż, na co cię stać. Lara nie mogła odwrócić od niego wzroku. Szybko złapała za rękę Kurtisa. Eckhardt zmierzał w podskokach w ich stronę.
— Kurtis, co się dzieje?
— Słuchaj, słuchaj aj, aj.
— Nie wiem. Odbiło mu chyba.
— Dobra, ludzie. Zaraz to się skończy. — Eckhardt skończył śpiewać.
— Co się skończy? — zapytał Kurt. Eckhardt przystanął.
— No… wy się skończycie.
— My? — zdziwiła się Lara. — No ale jak to?
— Całkiem normalnie — odpowiedział właściciel włosów o kolorze mopa. Bo o kształcie mopa to miał Sparrow. Jedną, swoją niepowtarzalną, miedzianą dłonią wyciągnął z kieszeni detonator. — Ta sala jest obładowana materiałem wybuchowym. Nacisnę guzik i wszyscy wylecimy w powietrze! Prawda, że proste? — Czternastowieczny naukowiec już miał naciskać guzik, kiedy nagle zakołysał się dziwnie i upadł na podłogę. Za nim stanął Jack z potłuczoną butelką rumu.
— Ten dzień zapamiętasz jako dzień, w którym o mały włos nie wysadziłeś w powietrze bohaterów tego niezbyt inteligentnego opowiadania — powiedział, po czym podbiegł do nowych przyjaciół. — Teraz wisicie mi drobne na rum.
— Jack, co tu robisz! — zapytał Kurtis, przytulając do siebie dziewczynę obok. Stojącą obok. Mogła też siedzieć, ale wtedy Kurt miałby problem z jej przytuleniem, bo sam stał. On stał. Mu zapewne też stał, ale to już inna historia.
— No jak to co. Ratuję was, gołąbeczko.
— Jack, nie mów do mnie gołąbeczko — natychmiast odpowiedział Kurt.
— Kapitanie Jack Sparrow, jeśli można. A teraz zapraszam na pokład mojej Białej Ostrygi. Popłyniemy nią na kraniec świata, ponad kraniec i ponad znów, gdzie góra to dół. Mam mapę.
— Wolałabym popłynąć do Surrey. I tak spóźniliśmy się już dostatecznie na Wigilię — zauważyła Lara, odpychając od siebie Kurtisa, bo w takim momencie nie wypadało, żeby robili coś z jego staniem. Jack niechętnie pokiwał potakująco głową.
— Do stu beczek krowiego stolca, niech tak będzie. 
Tymczasem w Croft Manor...

— Więc nazywam się Bond. James Bond. I bardzo lubię Martini. Z cytrynką… taką żółta… małą cytryneczką — James szeptał czułe słówka i głaskał Solniczkę po dziurkach w nakrętce. Ona, zafascynowana nowym przyjacielem, wzdychała zauroczona. 
Serwetnik patrzył na to załamany. Winston jako założyciel Organizacji Padniętych-Ale-Żywych (w skrócie OPAŻ) upijał się mocnym trunkiem też załamany z powodu braku nowych członków. Nagle podszedł do niego Zip.
— Stary, spoko. Lara zaraz wróci.
— Mam nadzieję, wtedy może nawet dołączy do OPAŻ-u, hmm...
— Co?
— Nic, nic. A gdzie zgubiłeś Paryża?
— W Paryżu. Paris pojechała do Paryża z jakimś chorym portierem.
— Chodzi ci o Harrego Pottera?
— Nie. Pojechała z portierem, który miał padaczkę jelita grubego. Mówiła, że za moment wróci.
— To wiele wyjaśnia — odpowiedział Winston. — Zaraz... To my mieliśmy przez ten cały czas portiera? 
Nagle do pokoju wbiegł Alister. Widać był bardzo uszczęśliwiony, bo krzyczał… 

— Solniczka jest szczęśliwa! Cieszmy się jej szczęściem!
— Dlaczego jest szczęśliwa? — zainteresował się Winston.
— Bo znalazła swego wybranka.
— Wiedziałem! — zawołał Zip. — Serwetnik! Co za szczęściarz! Oni byli sobie przeznaczeni. 
— Nie. Ona jest zakochana w Jamesie.
— Rutlandzie?
— Nie, Bondzie…

Nagle ktoś zaczął walić pięścią w drzwi rezydencji. Zip i Alister zaczęli biec, a może biegnąć nawet w stronę tego, czym się wchodzi i wychodzi z domu (Lilka chciała uniknąć w tym momencie powtórzeń, ale nie znała się tak dobrze na synonimach czy tych, no, synchronach), aby to otworzyć.
— Ja otworzę!
— Nieee.! Jaaaa! — krzyczał Zip, prześcigając przyjaciela na zakręcie.
— Normalnie jak w Tokio Drifcie — skomentował Toby, siedząc obok Mustelki i prowadząc z nią bardzo inteligentną konwersację na temat kolejnej części gry. To właśnie dało mu do myślenia, by wprowadzić szybkie samochody. Bo motory już były.
Alister biegł szybko, ale Zip był szybszy.
— Jeszcze cię dorwę! — warknął Fletcher zdeterminowany tak, że aż zaparowały mu szkiełka.
— Ta, mhm, oczywiście. Prędzej przeleci mnie wielbłąd bezgarbny! — krzyknął kolejny raz Zip. 
Alister jednak nie chciał się poddać i faktycznie, przeskakując na schodach co dziesięć stopni i o mało nie łamiąc nóg, pierwszy nacisnął klamkę drzwi. W tym samym czasie do pokoju wbiegł wielbłąd, prowadząc Zipa do przebieralni, aby pośpiewać z nim kolędy.
— Nie! Ja żartowałem! To była taka... ten, no... metafora z tym wielbłądem, serio! — Zip wyrywał się bezgarbnemu, ale wielbłąd nie odpuszczał. Wciągnął go na grzbiet i pogalopowali do basenu. 
Alister tymczasem otworzył drzwi, do których wciąż ktoś się dobijał. Był to Karel.
— Dzień dobry. Zostałem zaproszony na Wigilię, jestem wujkiem Lary.
Alister nie uwierzył, więc zawołał Tobiego.
— Ej, ty! Twórca Tomb Raidera! Znasz go?
Toby przyjrzał się Karelowi.
— Coś tam z nim robili, ale to już było beze mnie — powiedział wymijająco.
Alister spojrzał na Karela podejrzliwie, ale ostatecznie wpuścił go do środka. Solniczka miała dobry humor, więc cieszył się jej szczęściem i pozwalał cieszyć się nim też innym. Kim byłby, gdyby zabronił i temu tu?

Karel udał się grzecznie tam, gdzie go skierowano, czyli do stołu. Ponieważ była Wigilia, starał się być miły dla zakochanych, choć nie znosił zakochanych par. W ogóle nie znosił, bo nie był kurą, no ale nie przepadał też za tymi niezakochanymi. W związku z postanowieniem adwentowym, które sumiennie wypełniał, starał się być szczególnie miłym dla tych, których nienawidził. Czyli praktycznie dla wszystkich. Uśmiechał się więc sztucznie pod nosem i siedział raczej cicho, obserwując wszystkich dookoła.

Ostatecznie przybyli spóźnieni na Wigilię Lara i Kurtis. Przywitali się grzecznie z zebranymi. Karelowi nerwy puściły, gdy zobaczył, kogo przyprowadzili ze sobą. Mianowicie na widok kapitana Jacka, Karel zawołał:
— Hej! A ty co tu robisz?!
— Przybyłem na Wigilię, gołąbeczku — odparł Jack, uśmiechając się szeroko i pokazując wszystkie ubytki w uzębieniu. Zdjął nawet swój kapelusz, by ukłonić się Karelowi. Widząc, że grzeczność Sparrowa nie przynosi zamierzonych efektów, Lara zapytała:
— Wujku Joachimie, co się stało? Zasiądźmy razem przy wigilijnym stole, zapomnijmy na chwilę o wyrządzonych krzywdach.
— Z nim do stołu nie zasiądę! — wydarł się Karel, ani myśląc już o swoim postanowieniu adwentowym. I cały misterny plan w piz...
— Ale… co on ci takiego zrobił? — pytała dalej Lara. Jack stanął za nią, z dala od Karela, i zaczął gestykulować po swojemu.
— No właśnie! Co ja ci takiego zrobiłem, hmmm?

— TY MI UKRADŁEŚ PSA!
— Aaa, to o to ci chodzi. Ja go nie ukradłem! Łaził za mną przez całe trzy filmy!
— Taa, jasne…
— Ale to nie ja!!! To był... — Jack zamyślił się na moment — Eckhardt!
— Taa, jasne…
— Przestaniesz mówić Taa, jasne?
— Taa, jasne.
— Ale na serio, to nie ja go zabrałem. To był Eckhardt. I wiem, gdzie ten kundel jest teraz. Jest w ośrodku dla psów. Zwariował od takich właścicieli jak ty albo ten gościu z włosami o barwie mopa czy nawet ja, o wyglądzie mopa… to znaczy, on nie był mój. Ja go nie zabrałem! Ale łatwo go wyciągnąć.
Wtedy Lara…

…podkurzona tą sytuacją postanowiła uspokoić wszystkich. Bo co oni sobie, kurde, myślą!
— To Wigilia! Uspokójmy się!

Nagle od stołu wstała Mustelka, a za nią  stanęła Lilka11.
— Tak! — krzykła Aśka. Lilka za nią machała rękoma na wszystkie możliwe trzysta dwadzieścia trzy sposoby.
— E… z czego się cieszycie, szlacheckie dziewoje? — zapytał zacnie Jack. Jack Sparrow. Kapitan Jack Sprarrow Nawet.
— No jak to…? Bo oto jest pomysł na nowy scenariusz! Kurtis i Lara idą wykraść psa! – wytłumaczyła Mustelka, przy której (obok, nie za, bo za stała Lilka) stanął Alister.
Znów spakowany, ze słonecznymi (nie, wróć! przeciwsłonecznymi!) okularami i krótkimi spodenkami na sobie. Pod pachą trzymał koło ratunkowe. Lilka natychmiast poderwała go do tańca, a kółko, plecak i okulary poległy na ziemi. Tylko spodnie zostały na swoim miejscu.
— Hurra! Nowi członkowie do organizacji! — Winston zaczął zbierać wszystkie przedmioty w zastraszająco szybkim tempie. Wszystkie, poza kółkiem. To obrażone poturlało się w stronę wyjścia.

Komar odpalił. Lara, Kurtis i Karel lecieli tak nad Anglią. Ten drugi szukał na mapie szpitala dla psów, ta pierwsza kierowała komarem, a trzeci wrzeszczał.
— No to gdzie jest ten szpital?! Aaaa, co to za głupi środek transportu!
Po pewnym czasie Kurtis znalazł punkcik, taki mały punkcik:
Ośrodek dla skrzywionych zwierząt.
Lara uśmiechnęła się, przyspieszając na północ. Jednak minęły trzy godziny, a ośrodka nie było nigdzie widać. Karel zniecierpliwiony zaproponował:
— O! Tam jest jakaś staruszka. Spytajmy ją o drogę.
Wtedy nasi bohaterowie zlecieli na ziemie. Lara spokojnie podeszła do staruszki. Staruszka na jej widok…